Z Bielskiego sztambucha_ Wojciech Dutka
Blog poświęcony historii - w szczególności historiografii i literaturze, i filmowi. Blog ten jest oficjalnym blogiem pisarza i historyka Wojciecha Dutki.
niedziela, 17 marca 2024
#strefainteresów #zoneofinterest Recenzja, Strefa Interesów, reż. J. Glazer, Gutek-Film 2024
niedziela, 10 marca 2024
Recenzja #Biała odwaga, reż. Marcin Koszałka, 2024
Z tego powodu Marcin Koszałka poszedł w kierunku czegoś, co może się sprzedać. A mianowicie zaserwował nam opowieść o nieszczęśliwej miłości dwu braci do tej samej kobiety. Klasyka dramaturgii. Ale muszę przyznać, że przeniesienie tego schematu do filmu o góralach okazało się bardzo ciekawe. Film jest zrobiony w gwarze góralskiej, po polsku i po niemiecku, jednak nie rozumiem, dlaczego sekwencje w gwarze góralskiej były tłumaczone na klasyczny polski, skoro ta gwara nie jest żadnym językiem, a jedynie wariantywnością lokalną języka polskiego? Tak jak po śląsku wszystko jest zrozumiałe. Film ten wpisuje się też w opowiadanie polskiej historii poprzez opowiadanie poprzez etniczność. Świetnym przykładem takiego kina był oczywiście "Kamerdyner" Filipa Bajona.
Konflikt braci rodzi oczywiście zdradę. Sam ten proces jest pokazany bardzo wiarygodnie pod względem psychologicznym. Przy okazji główny bohater Jędrek, grany wspaniale przez Filipa Pławiaka jest bohaterem tyleż tragicznym, ile nikczemnym, pięknym i jednocześnie zawikłanym, pod koniec mającym gorzką świadomość swojej zdrady. Koszałka pokazuje też bez litości wady górali, w tym chciwość. Właśnie to też jest powód zdrady, szczególnie gdy te rodziny góralskie domagają się od Niemców sklepów zrabowanych Żydom. Wydaje mi się, że film opera się też na udanej grze dwu aktorów - wspomnianego Pławiaka, którego bohater wspina się na Kościół Mariacki w Krakowie w popisie przed publiką (ciekawe jestem jak to zostało sfilmowane) oraz bardzo dobrego w roli niemieckiego naukowca Jakub Gierszał. Ich relacja opiera się na fascynacji górami - tutaj zagwozdka w postaci tytułu "Bała Odwaga" to puder do dłoni, który pomaga w przyczepności do skał. Nie wiem, ale wydaje mi się, że te relacja jest dwuznaczna. Reżyser nie tłumaczy powodu, dla którego młody niemiecki naukowiec po studiach interesuje się prostym Góralem.
Warto wspomnieć oddzielnie o zdjęciach - Koszałka fenomenalnie filmuje Tatry, ich potęgę i surowość, szczególnie zimą, co potęguje tylko surowość tła filmu. Górale to w istocie okrutni ludzie, bo żyją w okrutnym środowisku. Związek górali w tym filmie z górami jest iście organiczny - niesamowite są sceny, gdy pochówki górali są w skałach w grocie góry. To jest bardzo filmowe i bardzo mocne.
Ten film, mimo że jest ciekawie zrobiony, wydaje mi się, że nie przynosi przełomu w dyskusji o zdradzie na Podhalu. Romantyzowanie bohaterów w kierunku którym Koszałka poszedł jest zrozumiałe fabularnie, ale nie wyczerpuje zagadnienia. Szkicuje go. Zadaje pytania. Ale pozostawia z niedowartościowaniem - jak w scenie kiedy ubek grany przez jak zwykle świetnego Adama Woronowicza drze listę zdrajców z dosadnym komentarzem. Zdrada była i co z tego. Górali trzeba lubić. Jak misia na Krupówkach z Zakopanem.
Moja ocena 7/10
niedziela, 3 marca 2024
#Diuna, reż. Denis Villeneuve
"Diuna" a właściwie cały cykle powieści Franka Herberta jest jedną z najbardziej klasycznych narracji współczesnej literatury science-fiction, który który jednak wychodzi poza schemat. Jest to bowiem metafora fundamentalna, a więc mit opowiadający o ludziach oraz kreacji państwa i religii. W moim przekonaniu religia, szczególnie fascynacja Herberta Islamem, jest aż nadto widoczna w powieści nie jest jednak clou w dwuczęściowym filmie Denisa Villeneuve. Po obejrzeniu w kinie dwu części zastanawiam się, jak opisać to w jakim sposób Villeneuve przesunął akcenty. Tezą fundamentalną Franka Herberta jest to, że to religia jest czynnikiem który kreuje imperia. Oczywiście owe imperia mogą mieć granice, toczyć wojny, ale są także takie, które są imperiami ducha. Takim imperium było Bizancjum, które swoim powabem kultury przetrwało w religii prawosławnej w Rosji i takim imperium jest współcześnie Islam, który bezsprzecznie stanowi ogromną część współczesnego świata. W filmie religia jest potraktowana jako produkt zakonu Bene Gesserit, który dzięki niej kontroluje świat. W moim przekonaniu w powieści religia fremenów jest rudymentarna, oparta o jakiejś tajemnicze decorum. W filmie tak nie jest.
Film jest przede wszystkim opowieścią o stwarzaniu lidera, jakim jest książę Paul Atryda. Ta postać rzeczywiście jest w centrum, przede wszystkim dzięki najpopularniejszemu i najbardziej zdolnemu aktorowi młodego pokolenia jakim jest Timithy Chalamet. Aktor jest w tej roli bardzo wiarygodny, szczególnie w ostatnich scenach, w których Paul godzi się na swój mesjański los, jednak nie przypominający Jezusa i jego samoofiary, ale właśnie Muhammada, proroka Islamu. Ten film jest również opowieścią o kapitalizmie opartym na grabieży. Wszyscy potrzebują melanżu, nazywanego w filmie przyprawą i wszyscy muszą eksploatować planetę Arrakis. Fremeni symbolizują wykorzystywany lud przez imperialistów, który wyzwala się poprzez rewolucję religijną. Film jest zachwycający wizualnie.
Aktorsko też wygląda dobrze, zarówno postaci Harkonnenów, Atrydów. Wzruszył mnie Christopher Walken jako imperator Shaddam IV. Świetny jest Stellan Skarskgaard jako baron Vladimir Harkonnen. Znakomite są role kobiece.
Polecam.
czwartek, 1 lutego 2024
Recenzja: Kos, reż. Paweł Maślony, #kos #recenzja
sobota, 16 grudnia 2023
Upadek Teatru Dramatycznego
#teatrdramatyczny
Zawsze kiedy przyjeżdżałem do Warszawy na kilka latem i zimą - uwielbiam to miasto na przekór malkontentom - obowiązkową była wizyta w Teatrze Dramatycznym, w którym po raz pierwszy przed dwudziestu laty widziałem "Rewizora" Gogola ze wspaniałą rolą Janusza Gajosa i w którym widziałem spektakle wybitne, nieszablonowe, oparte na znakomitej sztuce aktorskiej. Kto widział "Wizytę starszej Pani" według Dürrenmatta ze znakomita Haliną Łabonarską, czy osławione spektakle z Adamem Ferencym - ostatni raz w "Amadeuszu" nagle zdjętym ze sceny latem 2022 roku przez nową dyrektorkę Monikę Strzępkę, wiedział doskonale, że to był teatr środka - do którego każdy, naprawdę każdy obywatel tego kraju mógł pójść będąc pewnym, że spektakl będzie na dobrym poziomie.
Od czasu, gdy dyrektorem została Monika Strzępka, reżyserka znana publiczności z niezwykle radykalnych inscenizacji, a także serialu "Artyści" z roku 2016 pokazywanego przez TVP, miałem wrażenie, że umieranie Teatru Dramatycznego już się zaczęło. W międzyczasie rząd PiS próbował ją idiotycznie odwołać, co oczywiście pani Dyrektor Strzępka wygrała przed sądem. Potem przyszedł osławiony wywiad dyrektorki w Onecie i zaczęły się sypać publikacje jedna po drugiej o mobbingu, szykanowaniu, strasznej atmosferze pracy, dotykającej zarówno aktorów jak i obsługę. Wielka rzeźba Cipki stylizowanej na matkę boską została wprowadzona do teatru w roku 2022 i wielka liberalna Warszawka nic sobie z tym nie robiła. Ot, kolejny performance artystki w pełni wolnej i niezależnej. Środowiska lewicowe piały z zachwytu. Dyrekcją teatru stał się skrajnie lewicowy KOLEKTYW.
Opinia publiczna zaczęła łapać się za głowę, gdy zwalniani aktorzy - często ludzie w bardzo trudnej sytuacji z kredytami i dziećmi na wychowaniu - skarżyli się jak są traktowani przez władze teatru, które głosiły hasła szczytne i wspaniałe: lewicowej wrażliwości na ekologię, radykalny feminizm, krytykę autorytaryzmu i wszelkich praktyk mobbingowych, które miały być dominantą mężczyzn i świata kapitalistycznego. A mieli być traktowani w sposób urągający wszelkim standardom, poniżani, upokarzani jako aktorzy, którym odmawiało się zdolności i profesjonalizmu. Strzępka i Kolektyw nic sobie z tego nie robili, dopóki ta sytuacja nie zaczęła ciążyć władzom miasta stołecznego Warszawy. Lewicowa dyrektorka osobiście reżyserowała spektakl "Heksy" na podstawie powieści Agnieszki Szpili pod tym samym tytułem, gdy 14 grudnia pisarka wycofała się z przedstawienia pisząc o ogromie cierpień psychicznych aktorek i aktorów w nim uczestniczących. Do dziś Strzępka nie podała się do dymisji i w moim przekonaniu się nie podda. Mam nadzieję, że Państwowa Inspekcja Pracy, która weszła do teatru zbierze wystarczająco dużo dowodów nieprawidłowości - chyba że ktoś z Kolektywu wpadł na pomysł, by zniszczyć dowody.
Kluczem do zrozumienia tego, co stało się z rewolucją marksowską i feministyczną w Teatrze Dramatycznym jest jednak co innego: to rzeźba CIPKI, czyli Wilgotnej Pani, która stanowi rodzaj kulturowego fetysza tego środowiska. Z tego właśnie pochodzi niezwykła i niczym innym nie uzasadniona wulgarność tego środowiska, w którym każdy spektakl teatralny musi być pełen rzygu, aktów kopulacji i okładania gównem wszystkiego, co kojarzyło się ze starą kulturą, choćby i liberalną, ze starym teatrem i starym człowiekiem. Ekipa Strzępki jest bowiem w swej głębi "totalitarna i maoistowska" - o czym świadczy fanatyzm, z jakim traktuje Strzępka innych ludzi. Powiedziała w wywiadzie w Onecie, że praca z ludźmi mającymi inne niż ona sama poglądy jest dla niej problemem. To jest sedno nietolerancji Strzępki, która przez długi czas korzystała z i żerowała na tolerancji innych, wystawiając na przykład "W imię Jakuba S." na przykład właśnie w Dramatycznym, ale za kadencji innego dyrektora, który widział potrzebę takiego spektaklu adresowanego do publiczności lewicowej. Pod jej rządami Teatr Dramatyczny zamienił się w eksperyment "totalitaryzmu" lewicowego, bynajmniej nie spod znaku sierpa i młota, ale mającego swoje źródło w filozofii marksowskiej i feministycznej. Oglądając przed laty jeden spektakl Strzępki "Triumf woli" nie miałem wątpliwości, że reżyserka nie jest osobą zrównoważoną. Każdy spektakl tego nurtu, czy w wykonaniu Klaty z Teatru Starego w Krakowie, czy skandalicznych spektakli rodem z Teatru Powszechnego w Warszawie, gdzie kopulacja i defekacja stały się czymś normalnym - jest nieznośnie pretensjonalny, zafiksowany na seksie, czynnościach wydalania - co ma symbolizować defekacje starej kultury. Ci ludzie chcą nam w Polsce przeprowadzić drugą rewolucję kulturalną i bynajmniej porównania do tej z czasów Mao nie są nad wyraz.
Czym jest władza Strzępki w Dramatycznym? Jak długo potrwa? Jak można ją politologicznie i filozoficznie opisać? Nie wiem, ale ośmielę się opisać ją pojęciem WAGINOKRACJA - to osobliwy totalny rząd wyzwolonych z rządów patriarchatu kobiet, w której rola kobiety musi być oderwana od tradycji matki, czy żony, ale musi opierać się na rewolucji, która uciskanej połowie ludzkości odda wszystkie środki produkcji, kulturę i władzę. To pochodna teorii alienacji Marksa z jego wczesnych pism przed 1848 rokiem. W tym ustroju zakazana będzie kultura mężczyzn. Zakazane będzie religia, tradycja, stary teatr, stara kultura. Jestem pewny, że osoby z Kolektywu paliłyby książki. Stąd do Matki Przewodniczącej z "Seksmisji" Machulskiego już droga niedaleka. Osobiście uważam, że waginokracja jest kolejnym przejawem totalitaryzmu, lewicowego szaleństwa rodem z Mao lub czerwonych Khmerów Pol-Pota. To co dzieje się w Teatrze Dramatycznym powinno otworzyć oczy wszystkim, także liberalnym elitom, że mamy do czynienia z totalitarnym szaleństwem.
Obojętnie jak to się skończy, Teatru Dramatycznego nie da się uratować. Został zniszczony w ciągu roku przez dyrektorkę Strzępkę. Z Teatru Holoubka, Zapasiewicza nie zostało nic. Dla podkreślanie wagi rewolucyjnych zmian które wprowadził kolektyw proponuje zmianę nazwy teatru - TEATR DRAMATYCZNY imienia nieświętej WAGINY. Bo przecież feministki głoszące, że płeć kulturowa determinuje byt muszą mieć rację.
Choćby świat miał się zawalić.
sobota, 25 listopada 2023
Recenzja: #Napoleon, reż. Ridley Scott, 2023
Napoleon, reż. Ridley Scott, 2023
Należę do pokolenia, które wychowało się pod koniec lat 80 i 90 tych na wielkich filmach historycznych. Z czasów mojej młodości pochodzi Braveheart (1995), a ja wielokrotnie oglądałem Spartakusa (1960) Stanleya Kubricka i inne. Dwadzieścia trzy lata temu pojawił się w kinach Gladiator (2000) Ridleya Scotta, o którym mawiano, że to owszem, może i hit, bo nikt tak Rzymu w kinie historycznym nigdy nie pokazał, ale krytykowano, że to bajka, że w ogóle tak nie było. Kilka lat później Ridley Scott zrobił swój najlepszy film historyczny Królestwo Niebieskie, ale przeszedł bez echa, ponieważ reżysera zmuszono do obcięcia filmu o półtorej godziny. Królestwo Niebieskie (2005) trzeba oglądać w wersji reżyserskiej, bo to jest prawdziwe kino. Z jego najnowszym NAPOLEONEM (2023) też będzie podobnie, ponieważ za jakieś dwa miesiące na Apple Tv ma się pokazać wersja reżyserska filmu, która będzie trwać 4 i pół godziny. I jestem przekonany, że to, co zostało wycięte, potraktowane skrótowo zostanie ukazane w pełni. Dodam na wstępie, że Scott zrobił też Exodus o Mojżeszu – czyli próbę opowiedzenia religii przez pryzmat niewiary i najwybitniejszy film historyczny w ostatnich latach „Ostatni pojedynek” – The Last Duel, w której ukazał boleśnie los kobiety w średniowiecznym społeczeństwie. Nie liczę całkiem dobrego „Robin Hooda”, który demitologizował bajkę jako opowieść o narodzinach angielskiej demokracji (czytaj Wielkiej Kart Swobód).
Muszę też wyjaśnić moje stanowisko na początku tej recenzji. Oceniam film Ridleya Scotta nie jako historyk (choć nim też jestem), ale jako pisarz i dla mnie fundamentalna jest kwestia autonomii twórcy opowieści. To reżyser ma prawo do pokazania bohatera w konwencji, jaka mu odpowiada. To twórcy przysługuje prawo, żeby opowiedzieć historię tak, jak mu się podoba, tak jak on to widzi. Z tego też powodu znajdowanie na siłę tak zwanych „błędów” przez historyków w filmach, które są fikcją uprawdopodobnioną, jest absurdalne. Najczęściej robią to ludzie, którzy nie poświęcili życia filmowi historycznemu jak Scott – ma w tej chwili 85 lat – i nie opublikowali ani jednej powieści, to małe zazdrosne i zawistne typki z niespełnionymi ambicjami. Internet, fora historyczne pełne są takich „specjalistów”. Ja odniosę się w tej recenzji do prawdy ekranu, a nie prawdy historycznej. Jeśli ktoś tego nie rozumie, nic mu nie pomoże.
Ad rem! Otóż Scott zaryzykował nakręcenie filmu w oparciu o scenariusz Davida Scarpy i zdecydował się na ukazanie Napoleona poprzez pryzmat związku z Józefiną de Beaucharnais, ich pełnej namiętności i toksycznej relacji, w której była fanatyczna miłość, zdrada i nieustanne balansowanie na krawędzi. Ta płaszczyzna filmu wypada przekonująco. Między Napoleonem (Joaquinem Phoenixem) i Józefiną (Vanessa Kirby) iskrzy i widać, że ich relacja artystyczna była na tyle profesjonalna i rozwinięta, że oboje dali radę zagrać relację, która w filmie tłumaczy klęskę cesarza. Napoleon przegrywa przede wszystkim dlatego, że brutalnie z racji dynastycznych odtrąca wspaniałą kobietę i żeni się z austriacką idiotką z rodu Habsburgów, żeby mieć dziedzica. Można tu poczynić zarzut, że pokazano w filmie kinowym zdrady Józefiny, a nie pokazano bardzo licznych zdrad Napoleona. Napoleon miał kobiet na pęczki i nie może być bohaterem feministek – uważał, że kobieta ma tylko ciało. To oczywiście dziś nieakceptowalne. Dziwić może w filmie jego nieporadność w filmie w sprawach łóżkowych, co nie jest prawdą historyczną. Jednak Scott i jego scenarzysta tak postanowili opowiedzieć tę historię. Trzeba im zaufać. Jednak muszę przyznać, że tak jak Phoenix skradł film Gladiator – jego Kommodus jest niesamowity, tak teraz ukradła film Vanessa Kirby jako Józefina. Jest przepiękna, ale groźna, wstrząsająco ludzka kiedy rozpacza po odkrytej zdradzie, kobieca i męska zarazem, kiedy kieruje mężem-cesarzem. Rola na Oscara.
Drugą płaszczyzną są zjawiskowe i zachwycające wizualnie sceny batalistyczne. Ubolewać należy, że nie zobaczyliśmy bitwy pod Piramidami – tylko kilka wspaniałych ujęć jej początku. Nie zobaczyliśmy Wagram, ani Jeny i Auerstadt, gdzie Napoleon upokorzył Prusy - za to zobaczyliśmy hiper-naturalistyczną bitwę pod Austerlitz, z niesamowitymi ujęciami tonących w stawach Rosjan i Austriaków, spowitą w surowej zimie, wśród nadnaturalnych gór. Jeśli ktoś czepia się prawdy historycznej, proszę niech się przyczepi Napoleona – mini serialu francuskiego z Christianem Clavierem, z roku 2002, gdzie bitwa pod Austerlitz jest jesienią (sic!). Scott i Scarpa pokazują też dwa kluczowe brutalne momenty, kluczowe dla kariery Napoleona – bitwa o Tulon 1794 i masakra rojalistów w Paryżu w roku 1795. Wtedy Napoleon użył artylerii – konkretnie szrapneli przeciwko cywilom popełniając zbrodnią w imię terrorystycznego rządu rewolucyjnego. Według nich one definiują watażkę. Bo właśnie nim jest Napoleon – korsykańskim watażką, który opanował Francję na zasadzie zamachu stanu, zresztą pokazanego przezabawnie. Według Scotta Napoleon jest tyranem, wyłaniającym się z porządku demokratycznego, jego korupcyjnej słabości, zza pleców ugładzonych i ględzących o demokracji polityków nie zauważających osobowości niepospolitych, które dzięki armii sięgną po wszystko. Jest też Napoleon odbrązowiony – zasypia, jest jak chłopiec na kazaniu politycznym Barrasa, jako parweniusz w salonie Ludwika XIV, ale bez jego klasy. Napoleon jest prostacki u Scotta, to zamierzenie odbrązowienia, a tymczasem taki nie był. Nigdy nie klął. Mało jest Fucheta i Telleyranda, którego Napoleon raz w życiu nazwał gównem w jedwabnych pończochach. Może w wersji reżyserskiej będzie ich więcej.
Przykuwa w filmie bitwa pod Waterloo – oczywiście nie pokazana historycznie. Napoleon nie wiedział, że idą Prusacy, których dwa dni wcześniej pokiereszował pod Ligny. Ale nie to jest najważniejsze. Waterloo jest u Scotta rozliczeniem ostatecznym wielkiego brytyjskiego reżysera z kwestią stosunku Anglików do Francji i Napoleona, od odrazy po fascynację. Jakież pyszne filmowo jest gdy snajper pyta Wellingtona (dobry Rupert Everett), czy może sprzątnąć cesarza – Anglik odpowiada – stanowczo nie pod karą śmierci, bo zastrzelenie cesarza na początku bitwy byłoby nie dżentelmeńskie. Nie przeszkadza mi nieścisłość – że Napoleon spotkał się z carem Mikołajem ( ten jeden aspekt mnie nie przekonuje – car Aleksander jest jak z wybiegu dla modeli zupełnie drewniany) na brzegu Niemna, a nie jak było naprawdę na wyspie, nie przeszkadza mi, że Napoleon Scotta jest wojownikiem i walczy w ataku kawalerii pod Waterloo (w rzeczywistości chorował wtedy już na raka żołądka), nie przeszkadzają mi afrofrancuscy oficerowie w armii cesarza (w rzeczywistości był tylko czarny służący wierny do końca), ani nie przeszkadza mi, że Napoleon bierze udział w ataku kawalerii pod Borodino. To PRAWDA EKRANU. Jest przekonująca. Film Scotta jest jak wytrawne wino – dobre Bordeaux – które otwiera się brutalną owocowością, a w trakcie otwierając smaki – od wanilli po gorzki finisz bardzo gorzkiej czekolady. Nie wiem, czego spodziewali się specjaliści z rożnych forów internetowych wieszający na tym filmie swoje frustracje. Tylko Ridley Scott jest zdolny do takich filmów i tylko on ma wyczucie historii. Dwieście milionów dolarów widać w każdym kadrze. W przyszłym roku będzie Gladiator 2 – opowieść o Lucjuszu, synu Lucylli. Znów będzie epicko. Mam nadzieję, że Scott odważy się jeszcze zrobić film o Olivierze Cromwellu.
Stusześdziesięciominutowy film kinowy jest dobry, ale nie jest arcydziełem. Na to drugie, na reżyserskie smaczki - w tym na Wagram, Jenę i Auerstadt, Marengo i całość Borodino trzeba poczekać dwa miesiące, w tym na toksyczną relację z matką i inwazje na Hiszpanię z 1808 – jestem pewien, że za dziesięć lat film Scotta, być może niestety już bez niego, zostanie klasyką.
Obejrzyjcie i posmakujcie wielkiej historii, cieszcie się Państwo rozrywką – dla kompleksu polskiego moich rodaków dwa razy w filmie wymieniana jest Polska. Wymieniana. Wystarczy.
8/10
niedziela, 24 września 2023
#Recenzja: Adrian Galdsworthy, Upadek Kartaginy. Historia wojen punickich, tłum. Janusz Szczepański, Norbert Radomski, wyd. Rebis, Poznań 2022
czwartek, 1 czerwca 2023
Recenzja: Jacek Leociak. Zapraszamy do nieba. O nawróconych zbrodniarzach, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022, ss. 333
sobota, 13 maja 2023
Recenzja: Jamie Bartlett, Królowa Kryptowaluty. Historia miliardowego cyberprzekrętu. Wyd. Czarne, Wołowiec 2023
niedziela, 16 kwietnia 2023
Recenzja teatralna: "Granica" według Zofii Nałkowskiej w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej
#strefainteresów #zoneofinterest Recenzja, Strefa Interesów, reż. J. Glazer, Gutek-Film 2024
Film Jonathana Glazera "Stefa Interesów" brytyjsko-niemiecko-polsko koprodukcja nagrodzona w tym roku dwoma Oscarami przez ameryka...
-
Proza Zofii Nałkowskiej należy do zapomnianej polskiej klasyki. Jej "Medaliony" są egzemplifikacją grozy okupacji hitlerowskiej w ...
-
Czytelniku cierpliwy tego bloga, Ochotę na tę książkę nabrałem, gdy tylko ją ujrzałem w księgarni. Wielkie tomisko autorstwa kolejnego bry...
-
Czytelniku, Myślę, że to dobra lektura na Wielkanoc. Książka Bernarda Hamiltona wpadła mi w ręce jesienią ubiegłego roku i znając...