Czytelniku,
Niektórzy na
Zachodzie uważali do niedawna, lub wciąż uważają, że Polacy mówią o Rosji źle w sposób
nieuzasadniony. Mój znajomy mówił mi, że to inni są już Rosjanie, i inna Rosja.
Złudzenia Zachodu wobec Moskwy wynikają po części z wielkiego sentymentu lewicy
europejskiej, która widziała w Stalinie nie masowego mordercę, ale wyzwoliciela
spod szaleńczej władzy Hitlera i nazistowskich Niemiec. Trzeba jednak
powiedzieć, że Polacy wiedzieli coś niecoś o rosyjskiej despotii, zanim ta
wiedza przebiła się do grona pięknoduchów z Zachodu.
W wieku XIX
furorę na zachodnich salonach, przeważnie francuskich zrobił Franciszek
Duchiński, którego dwutomowe dzieło o Moskwie ustaliło na cztery dziesiątki lat
poglądy o Rosji. Moskwa była więc w tej narracji państwem barbarzyńskim, złym,
mongolskim i obcym. Klęska powstania styczniowego umocniła u Polaków takie
myślenie o Rosji. Pisali tak Walery Przyborowski, Jan Stella-Sawicki, Stanisław
Koźmian, Stefan Buszczyński, choć w zasadzie różniło ich wszystko. Polacy po
klęsce powstania styczniowego nie mogli pisać o Rosji dobrze. W tym samym
czasie Aleksander II – dla Polaków kat – dla Bułgarów i Rumunów, a przede
wszystkim dla Serbów stał się wyzwolicielem z jarzma osmańskiego. Różnorodność
doświadczeń dziejowych przekładała się na różnorodność ocen Rosji. To naturalne
i zrozumiałe.
Polacy
podkreślali jednak skostniałość systemu politycznego w Rosji, jej
nieumiejętność zmiany swojego oblicza, a despotyzm carski wynikał z przekonania
o imperialnej potędze. W konsekwencji samodzierżawie miało stać się przekleństwem
Rosji. Pierwszy sygnał to kompletna klęska Rosji w starciu z Japonią, oraz
rewolucja z lat 1905-1907. Bezprecedensowa klęska jakiej Rosja doznała w
Wielkiej Wojnie lat 1914-1918, oraz następująca po niej bolszewicka rewolucja i
wojna domowa nie zmieniła polskiej oceny państwa rosyjskiego. Pod koniec lat
dwudziestych wieku XX, wówczas gdy na Zachodzie Europy było wielu pięknoduchów
uważających totalitarny reżym bolszewików za nowe państwo sprawiedliwości
społecznej, Jan Kucharzewski w 1930 wydał ważne czterotomowe dzieło „Od białego
do czerwonego caratu”, które w pewnym sensie podsumowuje polską wiedzę o Rosji
oraz jej nowym wcieleniu sowieckim ZSRR.
W roku 1930 profesor ekonomii na
uniwersytecie wileńskim Stanisław Swaniewicz, który potem uratuje się z Katynia
jako jeden z nielicznych polskich oficerów, wydał książkę o polityce
ekonomicznej Lenina, tzw. NEP-ie. To było pierwsze zachodnie opracowanie
naukowe tematu. Swaniewiczowi w roku 1940 NKWD postawiło zarzuty szpiegostwa
przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Absurd radzieckiego systemu prawnego uratował
człowieka , który na stacji Gniezdowo – dosłownie kilka kilometrów od
katyńskich mogił – został przez NKWD odłączony i pojechał do Moskwy na proces o
szpiegostwo. Rosjanom w głowie się nie mieściło skąd polski profesor tyle
wiedział o Leninie. To jest dowód, że
Polacy wiedzieli zatem o Rosji bardzo dużo, zanim ta wiedza nie stała się ku
zdziwieniu elit zachodnich czymś przerażająco nowym dzięki dziełu Sołżenicyna
„Archipelag Gułag”.
Warto podkreślić, że książka Gustawa Herlinga-Grudzińskiego
„Inny świat” została wydana w języku francuskim dopiero na początku lat 80-tych
XX wieku. Tak długo elitom nad Sekwaną nie mieściło się w głowie, że reżym
stalinowski przewyższył w perfidii hitlerowskie Niemcy. Oczywiście polska
historiografia podejmowała próby przełamania negatywnego patrzenia i
postrzegania Rosji. Pierwsza była oczywiście szkoła Szymona Aszkenazego
(odsyłam do pracy Mirosława Filipowicza „Wobec Rosji. Studia z dziejów polskiej
historiografii od połowy XIX wieku do II wojnę światową”), potem „Dzieje Rosji”
Ludwika Bazylowa. Próbowała się wypowiadać literatura emigracyjna, wartość
paryskiej „Kultury” jest nie do przecenienia nawet dzisiaj. Jednak brakuje
całościowego spojrzenia na to, jak polska historiografia postrzegała rosyjską
despotię w XX wieku.
Upadek
Związku Radzieckiego w roku 1991, za który powinniśmy być wdzięczni
Opatrzności, stał się dla Zachodu powodem następnych mrzonek. To słowa
Gorbaczowa mówiły o Europie od Lizbony do Władywostoku. Epoka Jelcyna,
najbardziej znienawidzony przez Rosjan okres „małej smuty” po upadku ZSRR, biedy,
głodu, upokorzenia rosyjskiej armii w Czeczenii w roku 1994, był okresem
przejściowym. To za czasów premiera Jegora Gajdara Rosja naprawdę chciała się
zbliżyć do Zachodu, ale ten nie bardzo chciał. Mentalność lat 90-tych, które
dla mnie były okresem szkoły średniej, można określić samozadowoleniem Zachodu.
Teza Fukayamy o końcu historii wynikającym z tryumfu zachodniej liberalnej
gospodarki jest chyba symbolem moralnej i intelektualnej inercji zachodu w tym
czasie.
Gdy Putin
objął władzę po Jelcynie był rok 1999, a Rosją wstrząsnęły zamachy na bloki
mieszkalne. Nieznani sprawcy, w czym maczała palce FSB, wierna kontynuatorka
KGB. Putin szybko wykorzystał to do straszliwego odwetu na Czeczenii, którą
spalono, rozstrzelano i zmiażdżono rosyjskimi dywizjami pancernymi. Uznano, że
to wewnętrzna sprawa Rosji, choć okrucieństwa tej wojny były same w sobie
smutnym symbolem tego, dokąd Rosja zaczyna podążać. Zachód nie przebudził się,
gdy agenci FSB otruli w Londynie Aleksandra Litwinienkę, dysydenta, byłego
oficera putinowskich służb. Otruto go radioaktywnym polonem, który podano mu
podczas posiłku w restauracji. Otrucie radioaktywnym zakazanym przez
międzynarodowe prawo człowieka o kilka tysięcy kilometrów od Moskwy Londynie powinno
polityków zachodu obudzić. Tak się nie stało. Gdy nieznani sprawcy zastrzelili
dziennikarkę piszącą o zbrodniach rosyjskiej armii w Czeczenii i na Kaukazie,
Anię Politkowską przed jej mieszkaniem w Moskwie, Zachód z niesmakiem napisał
kilka artykułów i robił z mordercą interesy. Skalą upadku jakiejkolwiek
samodzielności jest bałtycka rura gazowa, której prezesuje w międzynarodowej
firmie były kanclerz Niemiec, Gerhard Schroeder. Zachód nie tylko kupuje od Rosji ropę i gaz,
ale buduje za miliardy dolarów okręty szturmowe, które teraz powstają we
francuskich stoczniach, a za kilka lat posłużą do rosyjskiego desantu na
Litwie, czy przeciw Polsce. Nie zwariowałem, naprawdę napisałem „desantu w Polsce”.
Wystarczy tylko kilka „polskich” prowokacji na mierzei wiślanej, albo w
Kaliningradzie.
Uważam, że
bezczelna aneksja Krymu, która rozegrała się na naszych oczach w roku 2014, to tylko
przygrywką do obalenia prozachodniej władzy w Kijowie. Rewolucja, powstanie
ducha obywatelskiego na Majdanie, niezwykłe zwycięstwo tego oddolnego
społecznego ruchu Ukraińców przeciwko postkomunistycznej władzy jest czymś, co
nie mieści się w głowie ludzi myślących kategoriami Związku Radzieckiego. Putin
jest takim właśnie człowiekiem. Nie jest
demokratą, co już nawet Obama skłonny był przełknąć ogłaszając ustami
pani Hilary Clinton „reset” w stosunkach z Moskwą. Putin jest totalitarnym
pokłosiem KGB. To ta służba go stworzyła, nauczyła go myśleć w kategoriach
imperialnych. Rosja pod jego rządami będzie kroczyła drogą do militarnej
konfrontacji z Zachodem. Można powiedzieć tak: przecież Rosja w takim
potencjalnym konflikcie nie ma szans. Oczywiście, że obiektywnie nie ma. PKB
Rosji państwa liczącego 9 milionów kilometrów kwadratowych równa się PKB Włoch.
Gospodarka Rosji jest oparta tylko na eksporcie ropy i gazu, od lat nie powstał
tam ani jeden wynalazek. Gdzież jest to super-mocarstwo. Całe know
how Rosja importuje z Zachodu. Jeśli tak, to dlaczegoż pisze o militarnej
konfrontacji? Ponieważ z perspektywy Putina tak to nie wygląda. Oni nie myślą w
tych samych kategoriach co Zachód, przewidywalny do bólu, pogrążony w inercji,
nie potrafiący podjąć żadnych zdecydowanych działań przeciw Moskwie. Putin
liczy – i faktycznie ma pewne szanse – że Zachód się nie ruszy, gdy kawałek po
kawałku przejmie Krym, a potem wschód Ukrainy, dawną „małą Rosję” ojczyznę
Chruszczowa. To właśnie Charków ( czasie wojny z Niemcami cztery razy
przechodził z rąk do rąk), Sewastopol, Donieck są dla Rosji jej terytorium,
przez kaprys historii znajdującym się poza macieżą. Nie sądzę, by Zachód
zareagował na tragedię Ukrainy. Nie kiwnie nawet palcem. My możemy tylko
mobilizować, napominać, czasami iść po bandzie, jak ś.p. Lech Kaczyński, z
którego się 8 lat temu wyśmiewałem, gdy poleciał do Gruzji pod rosyjskim
ostrzałem. Putinowi mogą się przeciwstawiać tylko tacy ludzie. Trochę
niedzisiejszy, trochę z XIX wieku. Na pewno nie przeciwstawią się mu tacy
technokraci jak pani kanclerz Merkel. Ona jedno mówi, drugie myśli, a trzecie
robi. Niemcy są związani z Rosją wielką
gazową rurą pod Bałtykiem. I uważam, że są Niemcy winni temu, że Europa ma
związane ręce wobec Moskwy.
Rosję Putina
trzeba zatrzymać nawet za cenę wojny europejskiej, ponieważ na Ukrainie się nie
skończy. Agresja putinowskiej Rosji na naszego wschodniego sąsiada, to tylko
początek dalszej polityki kłamstw, grabieży, żonglowania kartą mniejszości
narodowych i podstępnych aneksji w stylu Hitlera. Następna w kolejce będzie
Białoruś: po Łukaszence nie ma tam perspektyw utrzymania niezależności od
Moskwy. Potem będą państwa bałtyckie i nie będzie miało znaczenia, że Litwa,
Łotwa i Estonia są w Unii Europejskiej. Rosja zwasalizuje państwa Azji
Środkowej. Te granice dla Putina nie mają żadnego znaczenia. Jeśli Rosja
zamierza nadawać obywatelstwo rosyjskie wszystkim Rosjanom deklarującym
przynależność narodową rosyjską niezależnie od miejsca, gdzie obecnie
mieszkają, to ja zastanowiłbym się bardzo nad tym w Tallinie i Rydze. Putin, tak jak Hitler, gra mniejszościami
narodowymi dla celów swojej imperialistycznej polityki. Śmiem twierdzić, że
gdyby podobny co teraz na Ukrainie kryzys zdarzył się w Estonii, Unia ograniczy
się tylko do „surowego protestu”. Unia nic nie może. Ostatnie 5 tygodni
wywróciły do góry nogami cały europejski spokój oparty o podpisane traktaty po
II wojnie. Dla Putina nie znaczą one nic. Dla niego liczy się tylko imperialna
wizja wielkiej Rosji, bezpośrednio kształtującej mapę oraz życie polityczne
bliskich sąsiadów. Zachód jeszcze nie do
końca przyjął to do wiadomości.
Dlaczego
Putin tak postępuje? Po części jego działania wynikają z wielkiej porażki, jaką
była rewolucja na Ukrainie i upadek jego satrapy, Wiktora Janukowycza. To był
dla Kremla szok, nie mieszczący się w głowie. Podstawową płaszczyzną na jakiej
możemy „przeczytać” polityka jest jego wizerunek? A jaki jest wizerunek Putina?
Nagi tors, w homoerotycznym stylu. Półnagi wojownik piszczący karabin, polujący
na syberyjskie tygrysy, nurkujący na samo dno Jeziora Bajkał, albo wspaniały
płetwonurek, który od razu odnajduje starożytne wazy greckie na wybrzeżu Morza
Czarnego. Dla każdego człowieka
interesującego się polityką, ale i psychologią, oznacza to, że facet ma
problem. Nie znam żadnego innego przykładu takiego wizerunku polityka we
współczesnym świecie. Może poza Hugo Chavezem, nieżyjącym komunistą, który
uczynił z Wenezueli kraj biedy, zacofania i nędzy pchającej ludzi do rewolucji.
Może poza Łukaszenką, który zawsze prezentuje się w lśniącym mundurze, z setką
orderów, z małym synem u boku. Satrapa czystej postaci. Putin ma problem i dla każdego normalnie myślącego człowieka układanie
się z takim facetem jest niebezpieczne. Ludziom w Rosji to się jednak podoba.
To kolejny mit o narodzie rosyjskim. Slogan polskich komunistów głoszących, że
może i władza radziecka jest twarda, czasami nieprzyjemna, ale lud radziecki to
„swoje chłopy”, jest mrzonką. Oczywiście są opozycjoniści w Rosji,
intelektualiści z „Memoriału”, ludzie pokroju Garija Kasparowa (mieszka w
Chorwacji), ludzie sumienia tacy jak Chodorkowski, czy rozumiejące czym stał
się ich kraj, feministki-dziewczyny z Femenu z przebojem punkowym „Bogurodzico,
przegoń Putina!”. To są jednostki. Gdyby
to zależało od narodu rosyjskiego en
masse, wojna już dawno by się zaczęła.
Dochodzę do
sedna sprawy: wojny. Oczywiście nie wybuchnie ona jutro, ani za tydzień. Na
razie jej nikt nie chce. Putin zrobi wszystko, żeby obalić władze w Kijowie.
Ale to nie będzie spacer. Bo Ukraińcy będę walczyć o swoją wolność. W końcu Rosjanie
wejdą do Doniecka, Charkowa i Odessy na zasadzie płożącego anszlusu. Zachód nic nie zrobi, nowy prezydent Ukrainy w 2019 roku będzie mógł już
tylko walczyć o życie. Przegra, ale może przewartościuje podejście Zachodu. Jeśli przyjdzie na kraje bałtyckie, Unia nic nie zrobi, ale USA już
tak. Czy wówczas zacznie się wojna? Na czym więc opieram moje irracjonalne
przekonanie, że zmierzamy w stronę wielkiej wojny? Bynajmniej nie na
jasnowidztwie, bo w takowe nie wierzę. Wojna wybuchnie, ponieważ mamy już wiele
potencjalnych miejsc zapalnych wliczając w to Syrię, konflikt
izraelsko-irański, konflikt między Chinami i Japonią o wyspy na morzu południowochińskim. Ostatnio ścigały się nieszczyciele chiński i amerykański. Wojna może
wybuchnąć, ponieważ Putin przewartościował drugi biegun, kontra Zachodowi.
Komuś w końcu puszczą nerwy. Wielka szansa to powstanie bazy amerykańskiej w Polsce. Rosjanie się nie odważą w Polsce na to, na co odważyli się na Ukrainie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz