niedziela, 20 maja 2018

Adam Hochschild, Duch króla Leopolda....forgotten Belgian crime.


Adam Hochschild, Duch króla Leopolda. Opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce, ŚWIAT KSIĄŻKI, tłum. Piotr Tarczyński, Warszawa 2009 (pierwsze wydanie New York, 1998). 

Badając spuściznę Stanisława Koźmiana (w roku 2015 ukazała się moja książka na jego temat "Zapomniany Stańczyk. Rzecz o Stanisławie Koźmianie") natrafiłem na informację, że jeden z synów Jana Stadnickiego, konserwatywnego polityka w Galicji, członka austriackiego parlamentu, Bernard Stadnicki w roku 1904 zmarł w Bokali w Kongo na jedną z tropikalnych chorób. Postawiłem sobie natychmiast pytanie: Co młody Polak robił w Kongo na początku XX wieku? Co sprawiło, że młody członek znakomitej szlacheckiej rodziny rzucił wszystko, na rzecz kongijskiego buszu? 

Informacja ta może być łatwo potraktowana jak przyczynek do powieści przygodowej o szlachetnym młodym człowieku, który zawędrował do Afryki ucząc „czarnych dzikusów” kultury i cywilizacji. Nader to niepoprawna opowiastka godna publikacji w prawicowej prasie. Po dziś dzień słychać w niej mit, że kolonie zapewniały dobrobyt krajom podbitym, ucząc ich ludność podstaw zachodniej cywilizacji.

Sądzę, że najprostsza odpowiedź na postawione wyżej pytanie musi brzmieć tak: robił to samo co setki innych młodych, żądnych władzy, bogactwa młodych białych Europejczyków. Stał się trybem ludobójczej maszyny o nazwie Wolne Państwo Konga rządzonej z Brukseli przez króla Belgów, Leopolda II. Ta historia stanie się na moim blogu przyczynkiem do recenzji, a raczej świadectwa mojej nieukrywanej fascynacji historią Afryki, pisaną z perspektywy post-kolonialnej, odrzucającej do niedawna panujący dogmat, że Europejczycy wszędzie i zawsze przynosili pokój, dobrobyt i chrześcijaństwo.

Książka Adama Hochschilda dotarła do polskiego czytelnika dopiero po wielu latach od chwili wydania. Od pierwszej chwili kiedy wziąłem książkę do ręki, wiedziałem że nie oderwę się od niej przez następne dwa, trzy dni zaniedbując inne obowiązki. Potrafię wyczuwać książki – kiedy wiem, że mam do czynienia z arcydziełem – ciarki przechodzą mnie po plecach. Taki było i w tym przypadku.

Książka zaczyna się od bardzo filmowego obrazka. Portugalscy żeglarze płynąc wokół Afryki dotarli do miejsca, gdzie rzeka Kongo wpada do Atlantyku. Dziesiątki mil od lądu woda oceanu miała brunatny kolor i była słodka. Portugalczycy nie wiedzieli do ujścia jakiej rzeki trafili, ale dostrzegli że musiała być ogromna. Porównanie z Europejczykami docierającymi do ujścia Amazonki jest jak najbardziej na miejscu. Hochschild udanie demitologizuje protoplastów dzisiejszych autorów książek podróżniczych. Henry Morton Stanley, człowiek który jako pierwszy przemierzył Afrykę ze wschodu na zachód i odkrył źródła rzeki Kongo. To bohater brytyjskiej i amerykańskiej prasy, człowiek postępu, którego król Leopold II wykorzystał do założenia firmy pod przykrywką której prowadził swoje kolonialne, obłąkańcze plany. Król Leopold II powinien być stawiany obok Goebbelsa, tak był biegły w sztuce kłamstwa i zwodzenia wielu ludzi, od autorytetów pióra po wielkie osobistości świata kultury. Podbój Konga miał być bowiem przedsięwzięciem … filantropijnym, misyjnym i cywilizacyjnym.

Król Belgów miał szczęście. Jako jedyny z europejskich monarchów miał prywatną kolonię, większą od obszaru Austro-Wegier, terra incognito w pełnym tego słowa znaczeniu. Rzeka Kongo ma bowiem mnóstwo dopływów, i dopiero po pokonaniu spadku rzeki (ostatnie 300km) można na niej rozwinąć żeglugę. Leopold II w Kongu nigdy nie był, ale zaczął eksplorację od morderczej budowy kolei, która umożliwi mu komunikację po olbrzymim nieznanym terytorium. Tragedia ludności Konga, której ofiary historycy oceniają na około 10 mln ludności, zaczęła się w chwili, kiedy gorączka na drzewo hebanowe oraz kość słoniową ustąpiła gorączce kauczuku, naturalnej gumy. Tę europejski przemysł zaczął w końcu XIX wieku wykorzystywać na mnóstwo sposobów, do produkcji uszczelek, kaloszy, ogumienia pierwszych automobili, etc.

W Brukseli ponoć po dziś dzień jest sklep z czekoladą, w której belgijscy mistrzowie czekolady robią na zamówienie ulubione czekoladki króla, małe formy ludzkich rąk wypełnione słodkim kremem brzoskwiniowym. Straszliwy żart? Niestosowność? Aby zmusić ludność Konga do poszukiwania w bezkresnej dżungli pnącza kauczuku Belgowie zastosowali prosty system kar. Każda wioska, jaka nie dostarczyła kauczuku, otrzymywała karę. Obcinano dłonie wszystkim dzieciom, i aby powiadomić oszczędne belgijskie władze ilu buntowników zostało zastrzelonych (kule kosztują), Belgowie kazali wędzić obcięte ludzkie dłonie. Ponieważ wędzone ludzkie mięso się nie psuje w upale. Każda kula odpowiadała jednej obciętej dłoni…

Oprócz ludzi zaangażowanych w ludobójczy proceder, byli też biali ludzie którzy postanowili się przeciwstawić terrorowi Belgów w Kongo. Mam na myśli Polaka, Józefa Conrada-Korzeniowskiego, którego „Jądro ciemności” wcale nie jest metaforą, tylko zapisem – bardzo dosłownym – tego co Polak zobaczył w Kongo. Inni tacy jak Edmund Dean Morel, czy Roger Casement poświęcili większość życia i autorytetu, żeby pokazać światu to, co Belgowie uczynili w Kongo. O nich także jest ta książka. System Belgów był tak doskonale skonstruowany, że stał się wzorem do wprowadzania do innych europejskich kolonii, na przykład do Namibii przez Niemców czy do innych krajów przez Anglików, czy Holendrów.

Belgia żyje dziś jako centrum zjednoczonej Europy. A jest to kraj, który zbudował swój dobrobyt na straszliwym i zapomnianym ludobójstwie. Brukselski rynek uchodzi za jeden z najpiękniejszych na świecie, a bogactwo tego kraju jest przysłowiowe. Mało kto wie, że całe bogactwo Belgii jest pokłosiem Konga, ileż budynków z których Belgia jest dumna wybudował dobrotliwy król Leopold II. Pierwsza Wojna Światowa i okupacja Belgii przez Niemców, a potem Druga Wojna Światowa zakryły ludobójstwo dokonane w imieniu króla Belgów przez Walonów i Flamandów oraz innych Europejczyków na ludności tego afrykańskiego kraju. Dziś niemożliwe jest ocenienie ilu ludzi wymordowali Belgowie. Oczywiście nie za pomocą komór gazowych, ale morderczej pracy, głodu, maczet używanych przez funkcjonariuszy Force Publique , przerażających praktyk polegających na kolekcjonowaniu ludzkich głów. Jeden z Belgów Leon Rom, bohater książek o belgijskich dobrotliwych zwyczajach w Kongo, zasadzał obcięte ludzkie głowy na sztachetach wokół swego domu. Inny bohater Belgii, Guillame van Kerckhoven płacił swym żołnierzom dwa i pół pensa za obciętą głowę Afrykanina. Ludzie ci, tak jak Leopold II, są dziś uznawani za bohaterów Belgii, wzór do naśladowania.

Książka Adama Hochschilda jest ujmująca narracyjnie opowieścią, klarowną, odsłaniającą przed czytelnikiem warstwa po warstwie „jądro ciemności” jakim było … i jest Kongo po dziś dzień. Belgowie przynieśli do Kongo autorytaryzm o morderczych skłonnościach, a Kongijczycy do dzisiaj nie potrafią wyzwolić się z uścisku kulturowego białego człowieka. Kraj ten odziedziczył stan permanentnego strachu i wojny tlącej się tam zgala od kamer i portali społecznościowych. W samej tylko II wojnie w Kongo 2002-2009 zginęło 5,5 miliona ludzi, co czyni ów konflikt najbardziej morderczym po Drugiej Wojnie Światowej konfliktem na naszym globie.  Czy mówią o tym politycy? Czy zająknęła się o tym Unia Europejska? Czy Belgia posyła do Kongo żywność, czy w ramach walki z AIDS Europejczycy wysyłają do Kongo prezerwatywy, ryż na uspokojenie serc europejskiej opinii publicznej? Czy dobrotliwe ONZ obejmie Kongo programem mającym na celu przeciwdziałanie nadmiernego wzrostu populacji?

Kongo po dziś dzień jest jądrem ciemności, niemym wołaniem do Boga o sprawiedliwość. Jest piekłem zapomnianym, na uboczu naszego sytego i zadowolonego świata. Szacuje się, że ludność Konga wynosząca około 1890 roku około 15-16 milionów ludzi do roku 1918 zmniejszyła się o około 9 milionów. Belgowie osiągnęli niezwykły wynik w ludobójstwie  - około pół miliona istnień w ciągu roku.

O ofiarach Belgów w Kongo nikt pamiętać nie chce. Mało kto o nich wie. W Belgii nie można oficjalnie poruszać tego problemu: obowiązuje belgijskie przedstawicielstwa dyplomatyczne instrukcja z roku 2001 (sic!) ówczesnego ministra Luisa Michela, że należy podkreślać dobroczynny wpływ cywilizacyjny na Kongo. A pomniki Leopolda II stoją w Brukseli, Antwerpii, Ostendzie po dziś dzień. Belgia to taki ładny, spokojny kraj...

Książka Hochschilda jest także intrygującym świadectwem jak pisać książki historyczne: bohaterowie są pełnokrwistymi ludźmi. Nie stroni Adam Hochschild od psychologicznego rysu swoich bohaterów. Leopold II był niekochanym i wymuszonym dzieckiem swoich niekochających się rodziców. Ta trauma zaważyła na jego życiu. Z ojcem się prawie nie spotykał, z matką rzadziej niż ze służącymi i nauczycielami. Musiał się ożenić bez miłości i bez miłości płodzić dzieci. O związkach sasko-koburskiej rodziny Leopolda II z Habsburgami warto poświęcić książkę, jakaż byłaby sensacyjnie pikantna.

Jednak Adam Hochschild pisze również smakowicie o innych ważnych bohaterach książki. Szczególnie dramatycznie został ukazany Roger Casement, którego pasji i współczuciu zawdzięczamy wiele dowodów popełnionych przez Belgów mordów, irlandzki patriota zamordowany przez Brytyjczyków po powstaniu wielkanocnym w Dublinie w 1916. Osobista tragedia życia tego człowieka, geja, żyjącego w hipokryzji ówczesnej wiktoriańskiej i edwardiańskiej Anglii stanowi także pogłębiony biograficzny rys tej niezwykłej książki. 

„Duch Króla Leopolda” powinien być lekturą obowiązkową na studiach historycznych i antropologicznych. To książka niezwykła, niosąca ogromny bagaż emocji, syntetyczny majstersztyk. Zarazem to lektura przerażająca, świadectwo do czego zdolni byli Europejczycy w Afryce, owładnięci żądzą władzy i bogactwa.

środa, 2 maja 2018

Kaiser`s holocaust. The story about the forgotten German crime






 Czytelniku, dziś ważna książka, bez której nie da się zrozumieć niemieckiej winy za II wojnę światową, choć dotyczy ona zupełnie innego okresu w historii:

David Olusoga, Gaspar Erichsen. Zbrodnia Kajzera. Historia zapomnianej niemieckiej zbrodni, przeł. Piotr Tarczyński, wyd. Wielka Litera, Warszawa 2012



Jesienią 2010 roku spotkałem w Gőrlitz po raz pierwszy osobę z Namibii. Była to kobieta – skąd inąd znakomita nauczycielka matematyki  - która opowiedziała mi historię swojego dzieciństwa. Urodziła się w Namibii jako dziecko niemieckich emigrantów. Namibia jest w jej opowieści krajem marzeń, a zarazem wielkiej odrazy. Wyjechała z tego jedynego niemieckojęzycznego kraju poza Europą z poczuciem traumy. Przyznaję, że wtedy nie rozumiałem jej doświadczenia.

Historiografia powstała po wojnie, a także niemiecka debata o zbrodniach popełnionych w imię Niemiec w latach 1939-1945 założyły, że zbrodnie niemieckiego nazizmu stanowią aberrację w historii Niemiec. W latach 50-tych widząc, że niemieckie produkty  nie są sprzedawane, władze RFN postanowiły przeprowadzić skuteczną, długofalową akcję. Naziści stracili zatem etnos, pojawiają się od tej pory w prasie angielskojęzycznej, w podręcznikach, popularnych opracowaniach z historii jako "naziści bez narodu". Naziści ci stali się sprawcami wojny i ludobójstwa, którzy jednocześnie oszukali naród niemiecki. Taki był kontekst słów papieża Benedykta XVI w Auschwitz w 2006 roku – Niemcy zostali oszukani – były to słowa papieża, z którymi nigdy się nie zgodziłem. Nikt nikogo nie oszukał. Naziści wyrośli z trzewi niemieckiej chrześcijańskiej kultury mieszczańskiej, stanowiąc jej prymitywny paroksyzm, potworne monstrum zrodzone z niemieckiej pychy, przekonania o wyższości nad innymi narodami, kompleksu przegranej wielkiej wojny 1914-1918 oraz nacjonalizmu podsyconego skrajnym darwinizmem, kultem siły i rasy.

Co począć z implikacjami filozoficznymi tych zbrodni? Zatrzymam się na chwilę w stosunku Niemców do państwa. To Prusy narzuciły Niemcom swoją wizję państwa drugiej połowie XIX wieku, gdzie jednostka była temuż państwu całkowicie podporządkowana. Ów stosunek wynikał z szerszego kontekstu filozoficznego. Kant (Prusak) podporządkował rzeczywistość realnie istniejącego świata ludzkiemu umysłowi, a etyka Kanta ograniczała się jedynie do tego, aby człowiek przestrzegał tylko takich zasad, które mogłyby stać się dobrem powszechnym. Wskazywał jasno na prymat państwa, które mogło uznać zasady za dobre dla obywateli. Hegel (kolejny Prusak) i jego idealizm absolutny uznawał nadrzędność państwa, a obywatel wart był tyle, o ile wykonywał obowiązki. Ta filozofia podporządkowywała wszystko ludzkiemu umysłowi, jedynej instancji rozróżniającej dobro od zła. Ludzki rozum może być jednak błędny. Nie jest przypadkiem, iż człowiek który miał szansę wydobyć filozofię z miejsca, w którym zapędzili ją Kartezjusz (z przesunięciem na podmiot poznania), Kant, Hegel, i totalny, ale w innym tego słowa znaczeniu Marks, Martin Heiddegger uznał Hitlera, za ucieleśnienie dziejowego ducha narodu niemieckiego i stał się nazistą. Oczywiście, że między nazizmem niemieckim a wcześniejszą filozofię niemiecką nie ma bezpośredniego związku, ale paradoksalnie to dzięki tej filozofii wkładanej do głów niemieckim studentom i doktorantom, Hitler mógł przydarzyć się tylko w Niemczech i w żadnym innym kraju. Austria stała się niestety częścią tego monstrum. Naród utożsamił en masse swoją wolę z wolą jednego człowieka, który w 1933 roku stał się dla milionów zwykłych Niemców ucieleśnieniem niemieckiego ducha. Właśnie w tym pojęciu istnieje iunctim – absolutny duch dziejów wcielający się na zasadzie dialektycznego przeciwieństwa w naród niemiecki. Nazizm był reakcją dialektyczną na Republikę Weimarską i Traktat Wersalski, stanowił ich antytezę, a III Rzesza wyrosła – dosłownie z trzewi – jako synteza cesarskich wilhelmińskich Niemiec oraz żyjących w strachu wielkich długów demokratycznych weimarskich Niemiec, których wspólna filozofia nosiła w sobie zarzewie totalności, kroplę grozy z kart dzieł Hegla.

Co jednak z tym filozoficznym wątkiem ma zbrodnia Niemców w latach 1904-1909 w Namibii? Przypominam sobie moją wizytę  w Bayreuth na wycieczce z projektem szkolnym. Miałem okazję zwiedzić ratusz miasta – wszędzie wiszą portrety burmistrzów Bayreuth, tymczasem nie ma żadnego za lata 1933-1945. Tak jakby w Niemczech była wówczas czarna dziura. Nie spotkałem lepszego dowodu wpychania III Rzeszy pod dywan dzisiejszych Niemiec, które z sympatyczną panią Merkel, wielokulturowym społeczeństwem i demokracją, poszanowaniem mniejszości  stworzyły przekonanie, że zbrodnie lat 1939-1945 są aberracją, sprzecznością, która nigdy więcej się nie powtórzy.

Tymczasem książka Caspara Erichsena i Davida Olusogi ukazuje, że to przekonanie jest mitem, ponieważ rozwiązania przetestowane przez Niemców w Namibii stały się później inspiracją dla mordu na niespotykaną skalę w dziejach cywilizacji. Jednym słowem zbrodnie Niemców podczas II Wojny Światowej nie są – wypadkiem przy pracy, nieszczęściem, co sugeruje serial „Nasi Matki, Nasi Ojcowie”. Niemcy już wcześniej dokonały ludobójstwa na ludach Herero i Nama, afrykańskich społecznościach rolniczo-koczowniczych, rdzennych mieszkańcach tej ziemi. Niemcy nazywali ich Hotentotami, ponieważ ci czarnoskórzy mieszkańcy Namibii byli już chrześcijanami przejmującymi protestantyzm w wersji kalwińskiej od holenderskich Burów z Afryki Południowej. Ludobójstwo z lat 1939-1945 jest zatem kontynuacją rozwiązań, które na mniejszą skalę przetestowano w Namibii. Na kontekst kolonialny podboju wschodu w latach 1941-42 oraz wcześniejszej napaści na Polskę wskazywała Hannah Arendt już w latach 60-tych wieku XX. Mało kto zwrócił na jej tezę uwagę.

W 1904 roku wybuchało powstanie Herero i Nama. Cesarz Niemców Wilhelm II, o którym polski malarz Julian Fałat mawiał, że ma o jedną klepkę za dużo, wpadł we wściekłość. Niemcy wysłali do Afryki 15 tysięcy żołnierzy pod generałem von Trotha, którzy mieli przeprowadzić „ostateczne rozwiązanie tej sprawy”. Genarał Von Trotha wydał tak zwany „vernichtungsbefehl” nakazujący wymordowanie całej ludności Herero. Wkrótce do walki przeciw Niemcom ruszyli także Nama. Spotkał ich los straszliwy. Niemcy zaadoptowali wcześniejsze rozwiązanie Brytyjczyków z wojen burskich i zorganizowali kilka obozów koncentracyjnych, m. in w Swakopmundzie, a najgorsze w Lüderitz nad Atlatykiem oraz na tzw. Shark Island, gdzie eksterminowano całą ludność Nama. Niemieccy lekarze jechali 13 tysięcy kilometrów, żeby kolekcjonować głowy Herero i Nama, konserwować je w alkoholu, zbierać czaszki i szkielety pomordowanych Afrykanów dla niemieckich anatomicznych kolekcji w uniwersytetach, w Jenie, Heidelbergu czy Berlinie.

To w Namibii po raz pierwszy zastosowano ideę „lebensraum” – to pojęcie pojawia się dosłownie w niemieckich dokumentach kolonialnych z Namibii. Pojęcie to stworzył niemiecki geograf Freidrich Von Ratzel (kolejny Prusak). W imię owej przestrzeni życiowej po raz pierwszy w dziejach cywilizacji obóz koncentracyjny stał się miejscem nie odosobnienia ludności cywilnej, aby nie pomagała partyzantom (Burowie), ale celem eksterminacji całej populacji. Maszyneria administracji niemieckiej jest doskonała i raz wprawiona w ruch, nie zatrzymuje się. Tak stanie się również w latach 1941-45, gdzie Niemcy zaganiali swoje ofiary żydowskie po całej Europie niczym gigantyczną siecią i strącali je w otchłań, przedtem rabując ich mienie, grabiąc ich ciała, wykorzystując nawet włosy pomordowanych dla produkcji materaców dla niemieckich kobiet. To wszystko znamy z Auschwitz. Tymczasem korzenie tego haniebnego procederu, sama jego idea, zrodziła się w Afryce, w Namibii.

Czy jest jakiś bezpośredni dowód związku między tymi zbrodniami, odległymi o 40 lat? Ojciec Hermanna Gőringa był gubernatorem Namibii… o czym mało kto wie. Erichsen i Olusoga bardzo precyzyjnie pokazują ów związek na szerszym tle (doradcy Hitlera, którzy uczestniczyli w kolonialnej wojnie w Afryce), związki Instytutu Eugeniki im. Cesarza Wilhelma, gdzie swoje straszliwe badania prowadził Von Vershuer i Mengele, z kolekcjami „ludzkimi” z Afryki są bardzo mocne i przekonujące. To jakby wcześniejsza odsłona tej samej zbrodni, rozłożonej na dwie części, odległe od siebie geograficznie i czasowo o prawie czterdzieści lat.

Książka Caspara Erichsena oraz Davida Olusogi to lektura okrutna, którą powinien przeczytać każdy, kto chce zrozumieć otchłań zła, w której utonęły Niemcy w latach 1933-1945. Książka ta obala mit spokojnych i fajnych Niemiec. Ale czy w Niemczech wie ktoś o zbrodniach w Afryce popełnionych w imię i dla Niemiec 13 tysięcy kilometrów od Europy? Czy ktoś wie, że zbrodnie te mają związek z Holokaustem, jaki Niemcy zgotowali Żydom i Romom w Europie w czasie II wojny światowej? 

Ja stawiam tezę, że nie.

#strefainteresów #zoneofinterest Recenzja, Strefa Interesów, reż. J. Glazer, Gutek-Film 2024

Film Jonathana Glazera "Stefa Interesów" brytyjsko-niemiecko-polsko koprodukcja nagrodzona w tym roku dwoma Oscarami przez ameryka...