poniedziałek, 27 grudnia 2021

Dalszy ciąg o powieści antycznej numer 2

 


To Mitra zabijający ofiarnego byka. To obrzęd tauroktonii, jedyny wizualny dowód wierzeń towarzyszącej chrześcijaństwu wielkiej tajemniczej religii, która właśnie w IV wieku znajdzie swój koniec po edykcie w Tessaolonice, kiedy cesarz Teodozjusz zakazał pod groźbą śmierci kultów innych niż chrześcijański. Mam nie lada problem z przedstawieniem w powieści osobistego świata Ammiana Marcelinusa, głównego bohatera nowej powieści antycznej, nad jaką intensywnie pracuję. Pisząc swą historię, ukrył się za frazami. Nie znamy jego twarzy, tak jak wnętrza poza tym, że nigdy nie przyjął chrześcijaństwa.

W powieści, w epickim stylu – co jak mniemam będzie stałą cechą moich powieści historycznych pisanych dla Wydawnictwa Lira – ukaże jego życie na tle wydarzeń politycznych od mniej więcej roku 350 (z małą retrospekcją jego ojca od 337) po koniec wieku IV. Jednak mnie znów interesuje religia i jej oddziaływanie na jednostkę, która mimo dziejowej burzy pragnie zachować swoją własną wewnętrzną wolność. Muszę wiec pokazać obrazowo zderzenie umierającej religii rzymsko-greckiej. Zdecydowanie się sprzeciwiam używaniu słowa „poganie”, bo żaden z Rzymian zarówno łacinników, jak i Greków, nie oddawał czci bożkom, czy Atenie wyskakującej Zeusowi z głowy. Ci ludzie bardziej kierowali się w stronę religii która przenikała się z filozofią tamtego czasu. Neoplatońskie Jedno – a więc byt będący podstawą wszystkiego – wydaje mi się bardziej przekonujące. Proszę popatrzeć, ile możliwości religijnych rysowało się w IV wieku. Mitraizm był religią zbawcza, ale ekskluzywną, bo zarezerwowaną tylko dla mężczyzn. Obok niego manicheizm, religia która jak poprzednia przybyła z Iranu i dziś niewiele o niej wiemy. Wreszcie samo chrześcijaństwo – zdyscyplinowane, scentralizowane dzięki sieci biskupstw, okaże się najsilniejsze. Jednak w powieści pokuszę się o takie poprowadzenie bohaterów, aby przez wybory, jakich dokonują ukazać także jak chrześcijanie się podzieli. Duży wątek poświęcę Wulfili i dokonanego przez niemu przykładowi biblii na język gocki. W ogóle rekonstrukcja Gotów w tej powieści może być dla czytelników frapująca. Spojrzymy na namiętności religijne tego czasu oczyma Ammiana, człowieka przynależącego do świata, który zaraz umrze.

Pojawią się indywidualnie zróżnicowane postacie historyczne: Konstancjusz II, Julian Apostata, Walens, Teodozjusz, Jan Chryzostom (uczeń Ammiana), Bazyli Wielki, Grzegorz z Nazjanzu, Konstantyna, Wulfila, Fritigern – a kulminacją powieści będzie bitwa pod Adrianopolem w 378 na której Ammian zakończył dzieje rzymskie. Jednak opowiem jego dzieje dalej, aż do domniemanej śmierci. Myślę, że będzie tego co najmniej 600 stron, wielkiej, epickiej, trzymającej w napięciu – suspens to moja ulubiona kategoria narracyjna – powieści, jakiej w polskiej literaturze nie było. Składam hołd Hannie Malewskiej, Teodorowi Parnickiemu, ale napisze to w swoim stylu, do którego Państwo przywykliście.

Proszę spojrzeć ile dramatyzmu tkwi w przedstawieniu tauroktonii – byk symbolizuje płodne życie, które przez śmierć udziela innym życia w kręgu przemijania. Pies zlizujący krew, wąż i skorpion to symbole sił dobra i zła. Ileż jest w tym niewiadomych!

A powieść jesienią 2022 w księgarniach, jako drugi tom po Apokryfie – który wywołał dyskusję – mojej trylogii poświęconej Antykowi.  

niedziela, 19 grudnia 2021

Przypomnienie Michela Foucaulta



Chciałbym dziś przypomnieć książkę i poglądy jednego z ważniejszych filozofów XX wieku – Michela Foucaulta. Trudno go jednoznacznie skategoryzować pod względem poglądów czy szkoły filozoficznej, bo jego związku z marksizmem, jakże charakterystycznego dla francuskiej myśli wieku XX, skończyły się po rocznym pobycie w Warszawie, gdzie przebywał jako dyrektor ośrodka studiów francuskich UW. Ścigany przez SB ze wzglądu na osobistą obsesję prostackiego Gumułki, który nie mógł strawić w Warszawie kogoś tak wyzywającego standardy „moralności socjalistycznej” szybko rozczarował się do marksizmu, co w sytuacji Francji nie było wcale tak proste i oczywiste. 

Foucaulta trzeba cenić za dwie rzeczy: po pierwsze jego dociekania nad naturą i schematami działania nowożytnej władzy poprowadziły go do historii pojęcia więziennictwa. Inaczej rzecz ujmując, dlaczego ogromną część aktywności państwa w dawnych epokach ludzie pożytkowali na rozbudowę systemu kar i więzień. Wyniki były zaskakujące samo pojęcie więzienia wiązało się z kwarantanną, a to pojęcie wiedzie nas w stronę epidemii, jako kluczowego doświadczenia strachu. Człowiek w epoce nowożytnej nie przestał się bać wraz z reformacją, czy oświeceniem. Epidemie napędzały histerię i konieczność oddzielenia potencjalnie zakażonych od zdrowych. W latach 70 Foucault prowadził serię wykładów na College de France, które zasłynęły nowym pojęciem władzy – czyli bio-władzy opartej na bio-polityce. Władza dawnych królów, czy reżymów, jest łatwa do obalenia, choć owo obalanie może być krwawe, a tymczasem francuski myśliciel przekonuje nas, że władza której nie widać bezpośrednio, ale widać jej działanie w życiu jest niesamowicie niebezpieczna. Dziś władze w Europie wykorzystują kolejną epidemię do zwiększenia kontroli, oczywiście dla dobra obywateli i zawsze w ich imieniu, ale pojawiły się nowe aspekty tej kontroli, których Foucault bezpośrednio nie przewidział, ale przewidział, że mogą się pojawić. To oczywiście Wielki Brat, czyli Facebook, a także inne aplikacje, które liczą za pomocą logarytmów nasze poglądy, upodobania polityczne, orientację seksualną, poglądy religijne, lub ich brak, czy lubimy Real czy Barcelonę. Ta władza mówi, ile mamy mieć par butów rocznie, ile lekarstwa mamy zażyć, kiedy powinniśmy iść do lekarza, ilu nastolatków popełnia rocznie samobójstwo, ile par się rozwiedzie, jaką energię mamy używać, żeby jak najmniej emitować CO2 (tak jakby ludzie nie wydychali tego gazu). 

Równie ciekawa, choć nie opublikowana w pełni w Polsce jest historia seksualności, największe dzieło Foucaulta, w którym zauważa on, że europejska czy też szerzej zachodnia kultura jest pod przemożnym wpływem Platona, dla którego człowiek to dusza uwięziona przez ciało. Foucault odwraca trochę po nietzscheańsku to pojęcie. A co, gdy człowiek jest ciałem skrępowanym przez ducha? Jakie miałoby to znaczenie dla historii kultury? Nie miałem czasu by przeczytać te tomy Foucaulta, ale z pewnością czeka mnie ta lektura. To ma znaczenie fundamentalne dla filozofii, która mnie pasjonuje, ponieważ nie istnieje podmiot bez ciała, inaczej jesteśmy w naszym ciele na wieczność. Między bajki można włożyć podmioty Kartezjusza i Kanta, które funkcjonowały jak gdyby oddzielone od ciała, czyli materii. To niemożliwe. Nawet zmartwychwstanie - choć wydarzyło się tylko raz - objęło właśnie ciało, a nie ducha. 

Czy Michelowi Foucault podobałyby się nasze czasy? Nie wiem. Zmarł jako jedna z pierwszych ofiar AIDS w 1984 roku w Paryżu, a więc był ofiarą kolejnej epidemii, którym przypisywał tak ważną rolę w kulturze. Chyba w tym znaczeniu się nie pomylił. Zostawił nam niełatwą myśl, niełatwą do czytania, ale myślę, że Foucault może być inspirujący szczególnie dzisiaj.

środa, 15 grudnia 2021

To była ręka Boga - Paolo Sorrentino - recenzja

 


Już dawno nie widziałem tak wciągającego, rozgrywającego się w przestrzeni między słowami, gęstego od emocji, spojrzenia, lepkiej miłości filmu. Mam na myśli „E stato il mano di Dio” – „To była ręka Boga” Paolo Sorrentino, który znów przeniósł mnie do Italii lat osiemdziesiątych. Przestrzeń wokół bohaterów to Italia po skandalach Bettino Craxiego i Julio Andreottiego, konkretnie Neapol oczekujący na Maradonę. Bohater, młody, dojrzewający chłopak zaangażuje się w relację – bardzo dwuznaczną z seksowną ciotką, wybujałą femme fatale. Tyle fabuły.

Na pierwszy rzut oka od razu można wyczuć mnóstwo takiego samego klimatu, co sławne Call me by your name innego Włocha, Luki Guadagnino. Owo nieznośne napięcie na inicjację łączy się z niesamowitym klimatem scen rodzinnych, przelatujących jedna po drugiej, od awantury, po słodkie obiadki rodzinne, z mnóstwem ciętych ripost, ukrytych znaczeń, spojrzeń pełnych niespełnienia. Włosi uwielbiają celebrację miłości, jak dobrego jedzenia i wina. Powab erotyczny jest w tym filmie zawoalowaną czasoprzestrzenią w której owo napięcie się realizuje, rozegraną powoli, z wyczuciem starego gracza, który smakuje zbliżenie ust, dotyk, jak dzieło sztuki.

Aktorsko bardzo dobrze. Dojrzewanie chłopaka bardzo naturalne, kobiecość i seksapil aktorki grającej ciotkę ma w sobie coś ze słynnej „Maleny”. Akcja toczy się niespiesznie, hałaśliwie, wciągając bohaterów w układ bez wyjścia.

Niesamowicie ożywczy to film w morzu tandety. Dla mnie przepyszny. Smakowity jak owoce morza z dobrym winem, które smakują najlepiej w małej restauracyjce na plaży.

#tobylarekaboga #ilmanodidio #recenzja #paolosorrentino 

niedziela, 5 grudnia 2021

Druga powieść antyczna


 Patrzę na Konstantyna Wielkiego. Człowieka, który dopuścił chrześcijan do życia publicznego w cesarstwie. Nie wierzę jednak w jego nawrócenie. Mary S. Beard nie chciała już pisać o jego czasach uważając, chyba słusznie, że klasyczny Antyk już się wypełnił. Cesarstwo Konstantyna już nie przypomina Augustowego. Jest mroczne, pełne strachu, żyje w nienawiści do barbarzyńców, którzy chcą się wedrzeć przez mury na limesie na Renie i Dunaju do raju, bo było wciąż rajem, pełnym miast, życia, jedzenia, i ziemi

Ja o tym napiszę, jednak Konstantyn nie zmieści mi się w powieści. Popatrzcie sam ogrom tej rzeźby pokazuje z jaką pychą mamy do czynienia. Kazał się pochować w kościele Świętych Apostołów jako trzynasty Apostoł, a jego zbrodnie dorównywały tym Nerona. To Konstantyn kazał ugotować żywcem w saunie swoją drugą żonę, Faustę. matkę jego trzech synów i późniejszych cesarzy Konstantyna II, Konstansa i Konstancjusza II. Dlaczego? Fausta zapałała uczuciem do syna cesarza z pierwszego małżeństwa Kryspusa mającego już tytuł cezara. Chciała go namówić do tego „by legł z nią w łożu”. Przerażony młody człowiek nie chciał tego uczynić. Więc oskarżyła go przed Konstantynem, że wziął ją siłą. Pokazała dowody na swoim ciele, podobno od brutalności napastnika. Sama je sobie najpewniej zadała. Wszyscy bali się okrucieństwa Konstantyna, więc proces był szybki. Kryspus miał się przyznać i zachowałby życie oślepiony, ale musiał się przyznać. Jednak młody człowiek tego nie uczynił. Został ścięty toporem. Jednak ktoś odważny na dworze powiedział Konstantynowi jak było naprawdę. Gdy zdał sobie sprawę, co uczynił, kazał Faustę zwabić do łaźni, po czym zamknąć drzwi. Ugotowała się żywcem.

Ja chcę opowiedzieć w mojej nowej, wielkiej powieści nie tylko o zbrodniach tej rodzinki – naprawdę  niezwykłej – ale przede wszystkim o upadającym świecie Antyku. Pisałem już o strachu, o zamknięciu, nienawiści do obcych, ale opowiem w epickim stylu o tym, jak Rzymianie nałożyli sobie sami stryczek na szuję. Mam świadka tych wydarzeń, Ammiana Macellinusa, którego barwną opowieść o tym świecie przeczytają Państwo za rok. Jeśli lubiliście „Grę o Tron”, nie zawiodę was.





A to Konstancjusz II -To Konstancjusz II – cesarz panujący w latach 337-361. W moim przekonaniu jest uchwytne podobieństwo zarówno w postaci nastolatka, który objął władzę latem 337 oraz ten sam człowiek złamany życiem i władzą gdzieś koło 357 roku, kiedy urósł mu jako rywal ocalony z masakry w Konstantynopolu latem 337 roku - na rozkaz Konstancjusza wymordowano całą rodzinę. Ocalał Julian zwany później Apostatą i jego brat Gallus. Te postacie przewiną się w mej powieści o IV wieku – z dużą drobiazgowością podejdę do świata przedstawionego.  

Interesuje mnie w tej powieści wymiar osobisty Ammiana Marcellina –który sam o sobie powiedział tylko tyle, że jest „Grekiem i żołnierzem”, zarazem wiernym obywatelem Imperium, które zaplątało się w wojny domowe, namiętności religijne – które interesują mnie szczególnie w kontekście arianizmu w IV wieku – proszę jednak wziąć pod uwagę, że ja drugą powieść tryptyku antycznego napiszę z perspektywy wyznawcy Mitry, którym Ammian mógł być. Długo rekonstruowałem religię Mitry i była to druga, po kulcie Serapisa, religia zbawcza w Imperium. Chrześcijaństwo okazało się jednak silniejsze. Oczywiście mocą prześladowań – im bardziej Kościół jest prześladowany, tym jest silniejszy – jednak potrzeba do tego wiary, której dziś nie ma, lub prawie nie ma.

Postacie historyczne zostaną sportretowane tak pod względem psychologicznym, jak i behawioralnym. Moja powieść o Ammianie Marcellinusie to historia końca świata antycznego, w którym zawaleniu uległy te fundamenty antyku, które decydowały przez wieki o jego spoistości – kultura, wrażliwość, wierność bogom Rzymu jako podstawie istnienia państwa, i o człowieku miotanym przez historię, który chce te wartości ocalić i przyjdzie mu za to zapłacić wielką cenę.

Już za rok w księgarniach – nakładem Wydawnictwo Lira.

poniedziałek, 1 listopada 2021

Powołanie Szymona bar Kochby - fragment mojej powieści "Apokryf" na Histmag.org

 Na portalu historycznym Histmag.org ukazał się właśnie jeden z fragmentów mojej najnowszej powieści "Apokryf", wielowątkowej, epickiej książki ukazującej największy i najbardziej tragiczny zryw narodowy Żydów przeciwko Rzymowi z lat 132-135 A.D. Myślę, że Polacy - co jak co - powinni to zrozumieć, bo my ileż razy sięgaliśmy po broń przeciwko okupantom, choć szans nie było żadnych.

Jestem szalenie ciekawy, jak ta powieść zostanie w Polsce odebrana, biorąc pod uwagę wszystkie te niezdrowe emocje towarzyszące stosunkom polsko-izraelskim i polsko-żydowskim w ogóle. Dla mnie opowieść o starożytnej Zagładzie - Kasjusz Dion, Grek, ale zarazem rzymski senator żyjący w III wieku zapisał, że legiony Hadriana zabiły w Judei 580 tysięcy ludzi (czytaj mężczyzn) i dwa razy tyle kobiet i dzieci.

Właściwie zdumiało mnie to, że nikt po to powstanie sięgnął w języku polskim, a przecież kostium antyczny jest też znakomitą metaforą innych czasów. W tej powieści zarysowałem wyraźną i ostra kreską kluczowe postacie - Szymona bar Kochbę, który jest jednym z podstawowych bohaterów współczesnego Izraela i cesarza Hadriana, jako przeciwieństwo protagonisty. W tym dramacie wszystko zmierza w stronę strasznego i krwawego finału.
A fragment możecie przeczytać tutaj:

https://histmag.org/Powolanie-Szymona-bar-Kochby-23107

sobota, 21 sierpnia 2021

Serial Rzym - HBO - zachęta by obejrzeć film, który zmienił postrzeganie Antyku

 

Mija 16 lat od premiery serialu, który na zawsze zmienił telewizję i kanały streamingowe. Ciekawe, że dziś będąc niedoścignionym wzorem widowiska historycznego i zarazem rozrywki na niezwykle wysokim poziomie, sam pozostaje trochę w cieniu. A tymczasem wszystkie wielkie produkcje historyczne, nie wyłączając „Grę o tron” według G.R.R Martina przez „Tudorów” z Jonathanem Rhyse Myersem oraz „Wikingów” mają swój pierwowzór właśnie w tym serialu.

Cała konstrukcja dramaturgiczna została oparta o los dwu żołnierzy Cezara, Lucjusza Worenusa ( w tej roli Kevin MacKidd) oraz Tytusa Pullo (Ray Stevenson). To postacie historyczne, o których sam Cezar wspomina w „Comentarii de bello Gallico”. Ukazanie Rzymu z tej perspektywy w kulturze popularnej zmienia układ odniesienia, z którego patrzymy na Antyk. Poprzez długie lata edukacji klasycznej – z której sam wyrosłem, należę do tego niewielkiego kręgu ludzi, którzy ze słownikiem swobodnie tłumaczą z łaciny i greckiego – przyzwyczailiśmy się do patrzenia na Antyk rzymsko-grecki z perspektywy pałacu, cesarzy. Tymczasem Rzym w serialu jest miastem brudnym, tak w sennie dosłownym i metaforycznym, ulice Rzymu są wąskie, i można tam dostać nożem pod żebra. Oczywiście widzimy też życie bogaczy i patrycjuszy, Atii ( Poly Walker), matki Oktawiana która prowadzi pełna okrucieństwa wojnę z Serwillą (Lindsay Duncan), matką Brutusa (Tobias Menzies). Błysnął też w roli Cezara Ciaran Hinds, irlandzki aktor, który największe tryumfy święcił po serialu Rzym.

Jednak Antyk został wydobyty zza zasłony jaką chrześcijańscy moraliści patrzyli na życie Rzymian przez ostatnie kilkaset lat, nie wyłączając „Upadku Cesarstwa Rzymskiego” Gibbona (nie było upadku, lecz zanik). Ostatnio próbuje z dobrym skutkiem przełamać wizję Rzymu ugrzecznionego, miłego i moralnego Mary S. Beard w swoich dwu znakomicie zrealizowanych serialach dokumentalnych o Rzymie. Serial Michaela Apteda jest bezpruderyjny pod względem ukazywania seksualności. Nie mówiąc dosadnie, jakich scen można się spodziewać, odwołam się do nieco późniejszego krótkiego epigramatu Marcjalisa, z księgi III, wierszy 71

Mentula cum doleat puero, tibi, Naeuole, culus,

non sum diuinus, sed scio quid facias.

Gdy chłopca narzędzie, a ciebie Newolu tyłek boli,

Nie jestem bogiem, by wiedzieć, kto swawoli…

Dlatego proszę się nie gorszyć. Takie sceny w miejscach publicznych zdarzały się codziennie. Proszę sobie wyobrazić termy Karakalli, gdzie codziennie pięćdziesiąt tysięcy Rzymian jak ich natura stworzyła, z niewolnikami do szorowania pleców, dziećmi, ludźmi starszymi czy nastolatkami codziennie myła się i nikogo to nie gorszyło. Jak na ironię, wstyd zaimplikowali w kulturze rzymskiej chrześcijanie. Pod koniec IV wieku za Teodozjusza Wielkiego termy zamknięto, jako „siedlisko grzechu”

I choć wiele scen wydaje się przerysowanych, jak mianowanie przez Cezara senatorami ludzi z plebsu lub Gallów, ale sam klimat Rzymu oddany jest niezwykle. Niektóre sceny naprawdę niezwykłe – gdy poddają się Brutus i Cyceron (wspaniały David Bomber) Cezarowi, on wyciąga do niech ręce, wita ich i ściska jak przyjaciół, a gdy prowadzi ich na ucztę swoich oficerów po pokonaniu Pompejusza pod Farsalos, cezarianie milkną, lecz po chwili wszyscy jedzą i piją jak gdyby nic się nie stało.

Jeśli ktoś z Państwa nie widział serialu, wciąż jest dostępny na HBO GO, gdzie za cenę niewielkiego abonamentu można zobaczyć to serialowe „arcydzieło” nie waham się używać tego słowa. Żałować tylko, że nie nakręcono dalszych części z czasów dynastii julijsko-klaudyjskiej.

Mnie jako pisarza i wielbiciela Antyku Rzym nieustannie frapuje. Napisałem już „Kartagińskie ostrze” 2015 z czasów narodzin republiki, na jesieni tego roku wydam kolejną powieść o powstaniu Bar Kochby, ale też o Rzymie za czasów Hadriana. Planuję w ciągu następnych 3 lat wydać jeszcze dwie powieści antyczne. Mam zamiar w wielkim epickim fresku pokazać Rzym IV wieku – gdy pojawia się zagrożenie na granicy w postaci Gotów i innych germańskich najeźdźców, w czasie gdy chrześcijanie przejmują władzę czyniąc ze swojej prześladowanej religii wiarę wojującą i prześladującą. Chcę w tej powieści pokazać Rzym z takiej strony, z jakiej w polskiej literaturze pop nikt tego nie zrobił. A bohaterem będzie Ammian Marcellinus, ostatni wielki, zanurzony w tajemnicy historyk Rzymu. Potem będzie jeszcze jedna książka z późnego Antyku – gdy Italią władają Ostrogoci Teodoryka Wielkiego, a w Konstantynopolu władzę obejmuje Justynian. Zamierzam opowiedzieć historię człowieka, który umyka nam wszystkim, ostatniego cesarza Rzymu Romulusa Augustulusa i jego syna.

zdjęcie@filmweb 




poniedziałek, 9 sierpnia 2021

Moja nowa powieść o powstaniu Bar Kochby

 Jesienią ukaże się moja najnowsza powieść - proszę o jeszcze chwilę cierpliwości - o niemożliwym do rozwiązania konflikcie między światem rzymsko-greckim, uosabianym w powieści przez cesarza Hadriana (117-138 A.D), jego wodza Sekstusa Juliusza Sewera (postać autentyczna) oraz światem żydowskim (Szymon bar Kochba, rabbi Akiva ben Josef) i chrześcijanami, którzy w II wieku wychodzili coraz odważniej w świat starożytny mając wówczas tylko kerygmat o Jezusie z Nazaretu (w powieści pojawi się Justyn Męczennik oraz inne postacie). Jak tylko wydawnictwo ukaże okładkę, wówczas zdradzę tytuł powieści.

W chwili wybuchu powstania latem 132 roku - Żydzi podjęli heroiczną walkę z legionami Rzymu. Rozbili lub poważnie pokiereszowali legion X Fretensis, stojący w ruinach Jeruzalem (zniszczonym w roku 70 podczas poprzedniego powstania) i chyba legion XXII Deiotariana i wyzwolili się na prawie 3 lata, bijąc własną monetę, co jest przecież oznaką niepodległości. Powody powstania były dwa: decyzja Hadriana, aby odbudować Jerozolimę jako Aelia Capitolina, miasto w duchu rzymsko-helleńskim ze świątynią wszystkich bogów na miejscu tej Jedynej, którą miłował Izrael. Drugi powód to zakaz obrzezania, wydany latem 132 roku w jeszcze bardziej tajemniczych okolicznościach. Początkowo chrześcijanie poparli powstanie, tępieni przez władze rzymskie za niezgodę oddania czci cezarowi (co było zwykłą formalnością i okazaniem lojalności państwu). W roku 133 lub 134 Szymon bar Kochba został jednak przez sanhedryn uznany z mesjasza. W powieści zwrócę silnie uwagę na różnice w rozumieniu tego pojęcia przez Żydów i chrześcijan, bo te dwie wielkie religie mając wspólny splot, rozumieją go inaczej. Według mnie to zerwanie, które wtedy się dokonało - chrześcijanie zerwali kontakty z powstańcami, a sami zostali poddani prześladowaniu - przerodziło się w nienawiść między kościołem i synagogą. Chcę to bardzo uwypuklić w powieści.
Moi bohaterowie pochodzą z trzech różnych światów i zbudowanie ich przeżyć, akcji, wierzeń, motywacji, zachowania osadzonego w ich kulturze było trudne. Po wielu latach przygotowań napisanie tej powieści sprawiło, że mogłem zanurzyć się w świecie II wieku i zapraszam także Państwa, moich czytelników do tego świata - bezlitosnego, okrutnego, w którym nie ma miejsca na błąd, w którym przegrany musi umrzeć.
Przy okazji myślę, że udało mi się dokonać kontrapunktu w widzeniu i postrzeganiu postaci cesarza Hadriana, który w zachodniej kulturze funkcjonuje jako wielki budowniczy, wielki intelektualista, głównie dzięki powieści Marguerite Yourcenar "Pamiętnik Hadriana". Ja sądzę, że to jest obraz fałszywy. W moim przekonaniu Hadrian był intelektualistą antyku, kochał Grecję i Greków, ale zatrzymał ekspansję Rzymu, zrezygnował z romanizacji Germanów i Partów, co się potem na Rzymie zemściło. Jednak najważniejsze: był bezlitosnym autokratą ukrytym przed nami za kolekcją rzeźb swego pałacu z Tivoli (Tibury). W czasie powstania bar Kochby jego legiony na jego rozkaz zabiły w Judei co najmniej 660 tysięcy osób ( według Kasjusza Diona), co stanowi rysę na tym panowaniu. W opisie świata żydowskiego znalazłem możliwość stylizacji, głównie dzięki mojej fascynacji Romanem Brandstaetterem. W mojej powieści ożyje świat wspaniały, i okrutny, w którym cały świat, oikoumene, jest jednym państwem Rzymem, a w nim nie ma ucieczki przed biczem i mieczem dla tych, którzy się buntują.
To będzie pierwsza powieść o powstaniu bar Kochby, jednym z najważniejszych wydarzeń w historii Izraela, w języku polskim. Już jesienią tego roku tylko w Wydawnictwo LIRA
Zdjęcia pochodzą z moich zbiorów. Współczesna Jerozolima - ach jak lubię tam być - na dwu zdjęciach właśnie Aelia Capitolina, miasto zbudowane przez Hadriana, po zaoraniu pozostałości po Jeruzalem.




sobota, 17 lipca 2021

Gra o Tron - recenzja serialu HBO


 

Przez długie lata ignorowałem ekranizację „Gry o Tron” według G.R.R. Martina, ponieważ nie uważałem fantasy za poważnego gatunku, który wyraźnie mi nie leży ani jako czytelnikowi ani jako autorowi powieści historycznych i sensacyjnych. Zawsze uważałem, że literatura pop powinna przynajmniej w minimalnym stopniu trzymać się rzeczywistości jaką znamy. Do tego dochodzi ciężka, niejednolita narracja autora w powieści, nie utrzymująca jedności czasu, miejsca i akcji. W istocie trzeba nam powiedzieć, że jego nazwisko – dzięki ekranizacji HBO – stał się kultowe i stawiane obok Ursuli Le Guin, czy samego J.R.R Tolkiena. Przyznaję się też – oczywiście, że zazdroszczę Martinowi sukcesu jego powieści. Byłbym nienormalny, gdybym nie zazdrościł. I przy okazji chciałem powiedzieć, że strasznie ciężko jest się przebić z języka niszowego, jakim jest język polski. Ja czekałem na to przez lat 15. Apeluję do Instytutu Książki o zwrócenie uwagi na powieść popularną, która stała się pełnoprawnym środkiem artykulacji współczesności, czy historii.

W tej krótkiej recenzji nie zdołam poruszyć wszystkich wątków, bo to niemożliwe, jednak zwrócę uwagę na kilka rozwiązań fabularnych, które wydają się być naprawdę ciekawe. Wydaje mi się, że w przeciwieństwie do Tolkiena u Martina jest inaczej zarysowana warstwa sterująca. U Anglika jest to chrześcijaństwo. Natomiast Martin sprowadził religię do wymiaru fanatyków z Septu, i zaryzykuje twierdzenie, że w tym pobrzmiewa własne zranienie Martina do katolicyzmu jako takiego. Nie osądzam, bo nie mam prawa, ale jedna z najbardziej strasznych scen ekranizacji to właśnie marsz pokutny królowej Cersie Lannister. Wiemy przecież, że to jedna z najbardziej potwornych postaci tego świata i w tej scenie jej współczujemy.

Okrucieństwo, epatowanie seksem są jednak wtórne. Istnieje bowiem pierwowzór telewizyjnego serialu kostiumowego, który wzniósł te płaszczyzny narracyjne na niedoścignione wyżyny. Mam na myśli inna produkcję HBO – wciąż dostępną na platformie, a mianowicie „RZYM” w reżyserii Michaela Apteda. Przewijają się tu i ówdzie ci sami aktorzy. Serial ten ukazał się w latach 2005-2006, co w wymiarze telewizyjnym jest epoka, ale kto nie oglądał dwu serii ukazującej Rzym tak bezpruderyjnie, jak nigdy wcześniej, niech to zrobi i wtedy zrozumie fenomen „Gry o tron”. Jednak w tym przypadku „Gra o tron” ma wyższy poziom okrucieństwa – tortur, pożerania przez psy, odzierania ze skóry, ścinanych łbów….brrrr.

Serial ma kilka świetnych narracyjnie momentów, które są tak zrobione, że mam wrażenie, że scenarzyści HBO doskonale rozumieli co to jest suspens. Jest kilka takich scen: otrucie Joffreya na uczcie weselnej, czy krwawe gody – szczególnie ta scena dosłownie wbiła mnie w fotel – oraz niezwykle epicko filmowane sceny batalistyczne, szczególnie bitwa bękartów, bitwa u czarnych wód, czy szturm na Kings Landing. Zagłada miasta ma w sobie coś z tego, co przecież tak dobrze znamy z naszej historii.

Kilka wątków jest nierzeczywistych i idiotycznych – mam na myśli sam koncept Innych, groteskowego przeniesienia „Nocy żywych trupów” Sergia Romero. Romantyczność jest na poziomie kiczowatej telenoweli i mimo tych słabości całość broni się aktorsko i narracyjnie. Najbardziej przekonała ,mnie rola Petera Dinklage`a jako Tyriona, postać tragiczna, groteskowa, ukazująca pragnienia bycia kochanym i wielką inteligencję. Myślę, że Dinklage stanie się aktorem jednej roli, jak wielu aktorów z „Władcy Pierścieni” Petera Jacksona. Przy okazji powtarzam, nie ma sensu ekranizować trylogii Tolkiena raz jeszcze. To co mamy, wystarczy.

Gra o Tron według G. R.R Martina to rozrywka na najwyższym poziomie, wyłącznie – podkreślam – dla osób dorosłych.


sobota, 26 czerwca 2021

Recenzja: " Po próbie" według Ingmara Bergmana, reż. A. Dopierała, Teatr Bez Sceny, Katowice, 26.06.2021

 



Katowicki, prywatny "Teatr Bez Sceny" Andrzeja Dopierały w tym roku obchodzi 25. rocznicę działalności scenicznej. Ta rocznica stała się także dla mnie czasem powrotu tego teatru po dwuletniej wymuszonej pandemią przerwie w recenzowaniu spektakli. Każdy, kto zna miejsce – na ulicy 3 maja w Katowicach – wie, że to teatr będący miejscem spotkania, nieskrępowanego wyrażania sztuki. Dopierała powraca do niezwykle mocnego w historii „Teatru Bez Sceny” skandynawskiego dramatu psychologicznego. Tym razem jest to nie całkiem wierna adaptacja „Po próbie” według Ingmara Bergmana.
Dopierała lubi twórczość skandynawskich dramaturgów, i tym razem widz otrzymuje spektakl oszczędny w środkach wyrazu i oparty przede wszystkim na sztuce aktorskiej. Aktorzy, w roli starszego reżysera Henrika Voglera wystąpił sam Dopierała, a w podwójnej roli: młodej aktorki Anny, z której matką Vogler miał przed laty romans oraz postaci Rakel wystąpiła debiutantka Anna Nowak. Muszę przyznać, że podwójna rola tej młodej aktorki pokazuje jej duże możliwości sceniczne. Dopierała ma w swoich adaptacjach świetne wyczucie sceniczne aktorów z którymi współpracuje. I w tym przypadku instynkt go nie zawiódł, ponieważ Nowak świetnie poradziła sobie z wcieleniem się w dwie różne postaci kobiece; znakomicie panuje nad ciałem i jest go świadoma i ma doskonałą dykcję. Każde słowo w sztukach „Teatru Bez Sceny” ma bowiem znaczenie podwójne. Aktorzy grają w dużej bliskości widzów, co wymusza miejsce i scena, i wówczas nie ma miejsca na błąd, na zafałszowanie. Aktor musi perfekcyjnie realizować założenia reżysera. Brawa zatem dla młodej aktorki!
Dopierała potrafi również narracyjnie domykać sztuki, które przedstawia. „Po próbie” otwiera scena, kiedy młoda aktorka po próbie przebiera się za kulisami i dopiero wtedy, po zrzuceniu starej skóry symbolizowanej przez różną garderobę przechodzi do konfrontacji z Voglerem. W tej słownej, bezlitosnej potyczce obie strony zdzierają z siebie maski, zarówno te artystyczne, jak i maski skrywające najgłębsze zranienia, kompleksy, kłamstwa. To pierwsza płaszczyzna tej konfrontacji wymiar osobistego życia. Vogler i Anna są sobie bliscy, tak jak niegdyś sam reżyser i matka Anny. Czy Vogler widzi w córce wcielenie matki? Anna walczy w tej relacji o swoją autentyczność i podmiotowość jako kobiety, stara się zająć miejsce matki w łóżku i sercu Voglera. Gdy wkracza na scenę Rakel, rozgrywka się komplikuje. Vogler zdaje sobie sprawę, że gra jaką prowadzi z kobietami to próba oszukania śmierci. Jak sam wyznaje „śmierć mnie nadgryza”. W ostatniej scenie, bliźniaczej z pierwszą, tym razem stary Vogler zrzuca z siebie ubranie, tak jakby zrzucał wszystkie swoje maski i zasiada do stolika w szlafroku, gotowy do makijażu, czyli do nałożenia kolejnej maski, kolejnego kłamstwa.
Jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Dopierała sięgnął po adaptację Bergmana z jeszcze jednego powodu. Tekst Szweda jest też sztuką o sztuce, teatrem o teatrze, w którym Mistrz może pozwolić sobie na próbę duchowego i intelektualnego zmierzenia się z byciem aktorem. Znając od kilku lat Andrzeja Dopierałę wiem, że w jego sztuce nie ma miejsca na artystyczne kompromisy. Aktor grając Voglera z autoironią spogląda też na siebie, na swój zawód. W sztuce o sztuce chodzi o coś innego niż w zwykłym przedstawieniu komediowym, czy kryminale. W tej kategorii trzeba znaleźć sposób na wejście na meta poziom, w którym sam teatr staje się swoim własnym odbiciem, oczyszczeniem. Vogler mówi do młodej Anny „aby zaistniał teatr, musza być spełnione trzy warunki: aktor, tekst i publiczność”, a stąd już niedaleko do słynnego zdania Petera Greenewaya, że teatr to aktor, słowo widz. Dopierała potrafił tym spektaklem wejść na ów meta poziom, w czym pomogła też scenografia. Była ona ukłonem w stronę innych adaptacji, wystawianych w „Teatrze Bez Sceny”. Tak więc był to dialog o sobie samym do potomności, de se ipso ad posteritatem.
Na spektakl przyjechałem specjalnie z Bielska-Białej. Cena biletu odpowiednia do rangi wystawianego tekstu. „Po próbie” według Ingmara Bergmana w adaptacji i reżyserii Andrzeja Dopierały, w tłumaczeniu Haliny Thylwe, w „Teatrze Bez Sceny” w siedzibie stowarzyszenia FAMI.LOCK w Katowicach przy ulicy 3 maja.
Polecam wszystkim, którzy szukają w teatrze nie taniej rozrywki, ale spotkania ze sztuką aktorską na wysokim poziomie i głębokiego przeżycia intelektualnego.

niedziela, 11 kwietnia 2021

Tukidydes i wojna pepoponeska - krótki i niemądry tekst

 

 Dlaczego klasycy? 

Któż z Państwa pamięta doskonały wiersz Zbigniewa Herberta, w którym książę poetów przywołał postać Tukidydesa z Aten, znakomitego historyka, autora "Wojny Peloponeskiej"? Bez tej książki, niedokończonej przez autora, nie sposób wyobrazić sobie nowożytnego sposobu uprawiania historii. Dlaczego sięgam po tę księgę teraz? Dlaczego wydobyłem ją z półki i choć nosi ślady intensywnego czytania przed laty robię z niej bohatera tego tekstu? Otóż Tukidydes, jako pierwszy historyk odpowiedział na pytanie dlaczego wybuchają wojny. Czy zastanawiali się Państwo nad tym? Z biedy? Nie. Oczywiście możemy wszystko zamerykanizować poprzez czytelny i jakże nieprawdziwy podział na "good guys" oraz "bad guys". Według Tukidydesa wojna peloponeska, która zniszczyła wielkość Grecji Antycznej zaczęła się od poczucia zagrożenia i zazdrości, jaką Lacedemończycy, czyli Spartanie odczuwali na widok nowej wielkiej potęgi Aten. Ten mechanizm starego imperium wobec nowego zdarzył się w innym czasie i przestrzeni. Wojna mogła wybuchnąć w 1906 roku po kryzysie marokańskim, w 1908 po tym, jak chciwe Austro-Węgry anektowały Bośnię i Hercegowinę, a wybuchła po tym, jak serbski student zastrzelił arcyksięcia habsburskiego w Sarejewie u progu wakacji. Jednak prawdziwa przyczyna wielkiej wojny z lat 1914-1918 tkwiła w zawiści, jaką Anglia odczuwała wobec nowej wielkiej potęgi kaiserowskich Niemiec. Oczywiście winny jest też idiotyczny kaiser Willy II, o którym Julian Fałat, bielski malarz (tak po sąsiedzku) mawiał, że zamiast o jednej za mało klepki, ma o jedną za dużo. Winna jest Francja, której żądza zemsty za 1871 widziała w Niemcach wiecznego wroga i winna jest Rosja, która w krytycznych chwilach początku sierpnia 1914 nie odwołała mobilizacji. Dlaczego o tym piszę?
Bo nasz świat zaczyna przypominać ten sprzed 1914 roku. Przyzwyczailiśmy się po 1990, po słynnej i nieprawdziwej tezie Francisa Fukayamy o końcu historii, mającym zapewnić tryumf liberalnej demokracji, że jest tylko jedno imperium, USA. 


Tak było do wczoraj.
Teraz mamy dwa, a straszna potęga Chin jest coraz większym wyzwaniem dla starego świata. Chciwe międzynarodowe koncerny przeniosły tam produkcję i uzależniły świat od chińskiego teta-a-tete. Chińczycy okazali się mądrzejsi od Rzymian, Napoleona, czy innych imperiów, i wraz ze swoją ekspansją dając też coś od siebie, wystarczy popatrzeć na Afrykę, którą wszyscy mieli jako drugi lub trzeci przedpokój na salony. Poprzedni władca Chin, Hu Jintao był wyważony i nie przekraczał granicy, jednak Xi Jinpin przesunął tę granicę. On wie, że zegar biologiczny tyka, wie, że USA Trumpa (z całym krytycyzmem o jego megalomanii) postawiły Chinom tamę gospodarczą, ich polityce sztucznie zaniżonego kursu juana, przez co żaden kraj opierający się na gospodarce rynkowej nie może się z nimi równać. Chiny zaczęły wychodzić z zamknięcia na Morzu Południowochińskim przez sztuczne wyspy i zaczęły zagrażać sąsiadom. Wyrzynają muzułmańskich Ujgurów, zdusiły metodami totalitarnymi wirusa. Zresztą epidemia przyspieszyła tykanie zegara. Najważniejszym wydarzeniem politycznym ostatnich 3 miesięcy jest zawarcie multilateralnego paktu między USA z jednej oraz Indiami, Tajwanem, Wietnamem (wprawdzie komunistyczny, ale nienawidzący Chin), Koreą Płd, Japonią, Australią i Filipinami przeciwstawiającego się Chinom. Dlatego Pekin zawarł sojusz z Moskwą - w marcu Ławrow był w Pekinie, a Putin zaczął sprawdzać zachód (wschodnia Ukraina). Problem polega na tym, że Chiny nie przeciwstawią się na morzu US Navy oraz ich sprzymierzeńcom. Są niezmierzoną potęgą lądową, i mają na razie u swego boku schodzącą ze sceny Rosję Putina. Ten nowy sojusz amerykański - Pax Pacifica - ma zadusić Chiny lub zmusić je do ataku, tak jak embargo Roosvelta z lipca 1941 zmusiło Japonię do zaatakowania Pearl Harbor. Nie mówię, że jutro Chiny zaatakują Tajwan, który im ciąży swoją quasi niepodległością, ale przede wszystkim Tajwan zamyka Chiny w wyjściu na Pacyfik. Dwie ostatnie wielkie wojny wygrały państwa morskie zaduszając Niemcy ( teza Churchilla o tym, że mieliśmy tylko jedną wojnę w wieku XX o potęgę Niemiec) i Japonię, ale teraz tak być nie musi. Europa jest skazana na stary sojusz z USA i pytanie jak zachowają się cyniczne Niemcy żywiąc reżym Putina nord stream II oraz uzależniwszy Europę od Chin, jest aktualne. Jednak wszystkie wojny wygrywały stare potęgi pokonując nowe, tak było w 1815 w przypadku nowej napoleońskiej Francji, tak było w 1918 i 1945, w pewnym sensie w 1990, gdy USA wygrały zimną wojnę. 



Tak oczywiście nie musi się stać. Szczegółową analizą, ile okrętów ile samolotów, ile bomb atomowych mają te strony konfliktu, niech tym zajmą się spece od bezpieczeństwa światowego. 

Ja jestem tylko pisarzem i nie można moich słów traktować poważnie.

I najpewniej tak się nie stanie. Na pewno będziemy żyć w bezpiecznym świecie bogacącym się niewspółmiernie do innych cierpień, z dala od kataklizmów, uchodźców, konfliktów o wodę i biedy. Jesteśmy współczesnymi Ateńczykami, wielbiącymi wdzięki swojej demokracji, wpatrzonych w swoich Peryklesów i Alkibiadesów, będziemy znów chodzić na mecze piłki nożnej, jeść i pić więcej niż musimy i pokonamy każda chorobę dzięki antybiotykom połykanym jak pastylki i serwowanym masowo chowanym zwierzętom, które zarzynamy na burgery.

 Będziemy szczęśliwi, piękni i nieśmiertelni.

poniedziałek, 15 lutego 2021

Recenzja: Andrew Roberts, Napoleon Wielki, wyd. Magnum, Warszawa 2017


Czytelniku cierpliwy tego bloga,

Ochotę na tę książkę nabrałem, gdy tylko ją ujrzałem w księgarni. Wielkie tomisko autorstwa kolejnego brytyjskiego historyka, Andrew Robertsa, przyciągało moją uwagę leniwie leżąc w wystawie księgarni. Kupując książki, które chcę przeczytać, nigdy nie kieruję się jakąś jedną miarą. Książka historyczna musi wciągać, mieć "to coś", co sprawi, że sięgnę po nią. Tak właśnie było w przypadku biografii Napoleona pióra angielskiego historyka i dziennikarza.

Muszę przyznać, że dla mnie jako historyka specjalizującego się w wieku XIX książka ta stanowiła lekturę obowiązkową. W Polsce brakowało dużej, wieloaspektowej i wreszcie wyzwolonej z "polskiego" myślenia o Bonapartym biografii. Książka Robertsa zapełnia te lukę. Mówię otwarcie: jeśli liczycie tylko na politykę, zawiedziecie się. Ta książka jest o życiu, o epoce, o wojnach (świetnie opisanych), seksie, tyranii i upadku. Jest też przewrotna opowieścią o mechanizmach władzy, które zawsze prowadzą człowieka ku samotności i pustce.

Z uwagi na ogrom tej książki muszę od razu zaznaczyć, że jest to niezwykle mocno oparta na źródłach biografia najbardziej niezwykłego Korsykanina w historii. Dla niewtajemniczonych od raz zaskakuje fakt, że Napoleon w domu mówił po włosku, a językiem francuskim posługiwał się biegle (robiąc straszliwe błędy ortograficzne), ale zawsze jako językiem drugim. Roberts prowadzi czytelnika po życiu Napoleona od najwcześniejszych lat dzieciństwa i młodości. Książka jest bardzo klarownie i klasycznie zbudowana, z trzech części, klasycznie prowadzących czytelnika przez wzlot, szczyt kariery i wielki finał. Ta matryca kariery Napoleona została nałożona w naprzemiennie następujących rozdziałach na chronologiczną matrycę jego życia. Rozdziały zostały tak zakomponowane, by oddać przełomowy charakter wydarzeń w życiu cesarza. I tak, rozdziały takie jak "Egipt", "Brumaire", "Austerlitz" nie pozostawiają wątpliwości co do chronologicznej, klasycznej matrycy konstrukcyjnej książki. Muszę powiedzieć, że zdecydowanie pomaga to w odbiorze dzieła. Pomaga czytelnikowi wrócić do przerwanej lektury, co wobec gigantycznej objętości dzieła nie nastręcza problemów.

Z lektury wyłania się intrygujący obraz Napoleona jako człowieka. Jego prywatność, życie seksualne (bardzo bogate i urozmaicone) oraz jego stosunek do najróżniejszych aspektów życia, polityki, literatury i muzyki wyłania się z drobiazgowo zanalizowanych listów cesarza. Napoleon jako jeden z niewielu ludzi jego pozycji pozostawił gigantyczny zbiór 33 tysięcy (sic!), wydanych i skatalogowanych listów pisanych ręką cesarza, które Fundacja Napoleońska wydała od 2004 roku. Listy te stały się podstawą źródłową tej książki, co stawia biografię Andrew Robertsa wśród najwybitniejszych pozycji historiograficznych dotyczących Bonapartego, jakie kiedykolwiek napisano. I tak feministki nie mogą lubić Napoleona pod żadnym względem. Jego stosunek do kobiet był przedmiotowy i bezwzględny. Uważał, że jedyne co kobieta ma to ciało i to jest jedyny jej atut. Uważał, że kobieta nie powinna być zbyt inteligentna, ponieważ nie to jest jej powołaniem. Poglądy zatem na kwestię kobiecą miał Napoleon w normie swoich czasów. Zarazem, Napoleon nie był bigotem. Przyjaźnił się w sposób bardzo lojalny z Jeanem Jacquesem Cambacérèsem, faktycznym twórcą cywilnego kodeksu napoleońskiego, którego jawny homoseksualny styl życia nie był żadną tajemnicą. Napoleon był raczej tolerancyjny wobec różnych przejawów ludzkiej seksualności, choć sam, w sposób konsekwentny był zdobywcą kobiet.

Książka ta siłą rzeczy oddaje wspaniale nakreśloną panoramę napoleońskich wojen. Z intuicją znawcy angielski historyk bez ogródek wskazuje na uwarunkowania naturalnego geniuszu strategicznego Napoleona. Był doskonałym matematykiem i obserwatorem. W przerwie bitwy pod Lodi z armią austriacką w północnych Włoszech Napoleon bawił się w wyciąganie pierwiastków sześciennych. Potrafił matematycznie zanalizować teren, na którym walczył. Dostrzegał naturalne uwarunkowania, pagórki, rzeki, płoty, naturalne pozycje. Ale całe nowatorstwo militarnego geniuszu Napoleona było też skorelowane z czasem, w jakim żył. W epoce tej nie istniały asfaltowe drogi. Polne drogi były wąskie i siłą rzeczy poruszająca się armia musiała wybierać kilka tras na raz, żeby zdążyć na czas. Napoleon podzielił armię na korpusy, a te na dywizje i brygady, te zaś na bataliony (pułki). Armia zyskała większą mobilność. Bonaparte był też wyznawcą zasady, że należy wejść między wrogie armie i rozbijać jedną po drugiej, zanim wróg zdoła się połączyć. Bonaparte wygrywał tak długo, dopóki jego wrogowie nie odrobili lekcji i nie zaczęli walczyć tak jak on. Wówczas przegrał, a nastąpiło to w 1815 roku, kiedy miał przeciw sobie całą Europę.

Książka pozwala się uwolnić polskiemu czytelnikowi od polsko - centryczności w spojrzeniu na Napoleona. O Polsce jest zaskakująco mało i chyba trzeba się przyzwyczaić, że dla Napoleona sprawa polska była sprawą z pogranicza Imperium, sprawą nie drugo, ale trzeciorzędną. O romansie z hrabiną Walewską znajdziemy kilka akapitów, ale bez ogródek Walewska wychowała ich wspólnego syna na Francuza. Syn Napoleona został ministrem spraw zagranicznych Francji w okresie II Cesarstwa za Napoleona III. Za wyjątkiem inwazji na Rosję, o Polsce jest znikomo. Napoleon potrafił przyjaźnić się z Polakami:. pierwszym był jego adiutant w Egipcie, potem generał Kossakowski, i sam  książę Józef Poniatowski.

Czy Napoleon był genialny, ale niebezpieczny? Rozkładem i śmiercią setek tysięcy swoich żołnierzy Grand Armee w Rosji się nie przejął. Miał zaskakująco dużo szczęścia w swojej karierze. Gdy upadli Jakobini, od śmierci uratowała go Józefina. Wyszedł cało z dwu zamachów, jakie zorganizowali na niego rojaliści. Bez cienia wahania skazał na śmierć księcia d`Enghein w roku 1804, mimo że człowiek ten mu nie zagrażał. Andrew Roberts wskazuje, że Napoleon Bonaparte jest ostatnim z oświeceniowych tyranów, który zdołał przesunąć akcenty. Bez niego nie nadeszłaby w Europie era konstytucyjnych państw, oraz dał Europie wyrastający z tradycji oświeceniowej kodeks cywilny. Jest jednym z ludzi, którzy zmienili Europę, i wywarli na późniejszych epokach piętno. Książkę Andrew Robertsa, wydaną przez wydawnictwo Magnum, polecam wszystkim miłośnikom historii, nie tylko bonapartystom. To lektura totalna, konieczna dla zrozumienia epoki. Wydaje się nieodzowna na studiach historycznych.

Mistrzowska książka o Korsykaninie, mówiącego w domu po włosku, robiącego koszmarne błędy ortograficzne po francusku, który stał się symbolem Francji tricolore. 

Reaktywacja bloga

 

Czytelniku cierpliwy tego bloga,

Jak już zauważyłeś, bardzo zaniedbałem pisanie bloga. 

Zmiany w życiu i przeniesienie się z jednego miasta do drugiego, i osadzenie się na powrót w strukturze zawodowej w moim przypadku oznaczało, że totalnie nie miałem czasu na pisanie blogosfery poświęconej książkom historycznym, tudzież literaturze faktu, którą namiętnie czytam, choć piszę powieści historyczne i sensacyjne.  Niniejszym wracam do pisania tego bloga, ale zaznaczam, że recenzje nie będą ukazywać się często. Osoby lub wydawnictwa zainteresowane recenzjami proszę o kontakt przez stronę Wojciech Dutka pisarz

#strefainteresów #zoneofinterest Recenzja, Strefa Interesów, reż. J. Glazer, Gutek-Film 2024

Film Jonathana Glazera "Stefa Interesów" brytyjsko-niemiecko-polsko koprodukcja nagrodzona w tym roku dwoma Oscarami przez ameryka...