czwartek, 24 lipca 2025

Ku czci Edwarda Stachury. W rocznicę śmierci.



 Dziś jest rocznica śmierci Edwarda Stachury (1937-1979), jednego z wybitniejszych polskich poetów XX wieku, który tak jak młodszy od niego Rafał Wojaczek, czy starszy o pokolenie Jan Lechoń zakończył życie z własnej ręki. Uważam, że jego życie i twórczość - powoli zapominana, kto dziś czyta "Siekierezadę"? - to temat na wybitny film fabularny. Stachura odszedł, kiedy ja już żyłem od trzech miesięcy. Jego teksty poetyckie poznałem w Liceum, i na studiach (on też studiował na KUL ale tylko półtora roku na romanistyce). Urodzony we Francji i mówiący biegle w tym języku nigdy chyba nie przystawał do PRL, umęczony, w biedzie pisał i sądzę, że pisanie stanowiło sens jego życia. Potem stał się sławny, jak na warunki PRL. Dostał kilka stypendiów. Miałem to szczęście, że na dziennikarstwie na KUL uczył mnie radia jego przyjaciel Wacław Tkaczuk, postać wybitna. Stachura cierpiał na chorobę dwubiegunową.


Ostatni wiersz napisał w dniu śmierci - List do Pozostałych.


Umieram

Za winy moje i niewinność moją

Za brak który czuję każdą cząstką ciała i każdą cząstką duszy

Za brak rozdzierający mnie na strzępy jak gazetę zapisaną hałaśliwymi nic nie mówiącymi słowami

(...)

Bo trupem jest wszelkie ciało

Bo ciężko strasznie i nie do zniesienia

Za możliwość przemienienia

Za nieszczęście ludzi i moje własne które dźwigam na sobie i w sobie

Bo to wszystko wygląda że snem jest tylko koszmarem

Bo to wszystko wygląda że nieprawdą jest

Bo to wszystko wygląda że absurdem jest

Bo to wszystko tu niszczeje gnije i nie masz tu nic trwałego poza tęsknotą za trwałością

Bo już nie jestem z tego świata i może nigdy z niego nie byłem

Bo wygląda że nie ma tu dla mnie żadnego ratunku

Bo już nie potrafię kochać ziemską miłością

Bo noli me tangere

Bo jestem bardzo zmęczony nieopisanie wycieńczony

Bo już wycierpiałem

Bo już zostałem choć to się działo w obłędzie najdosłowniej i najcieleśniej ukrzyżowany i jakże bardzo i realnie mnie to bolało

Bo chciałem zbawić od wszelkiego złego ludzi wszystkich i świat cały i jeżeli tak się nie stało to winy mojej w tym nie umiem znaleźć

Bo wygląda że już nic tu po mnie

Bo nie czuję się oszukany co by mi pozwoliło raczej trwać niż umierać trwać i szukać winnego może w sobie ale nie czuję się oszukany

Bo kto może trwać w tym świecie niechaj trwa i ja mu życzę zdrowia a kiedy przyjdzie mu umierać niechaj śmierć ma lekką

Bo co do mnie to idę do ciebie

Ojcze pastewny żeby może wreszcie znaleźć uspokojenie zasłużone jak mniemam zasłużone jak mniemam

Bo nawet obłęd nie został mi zaoszczędzony

Bo wszystko mnie boli straszliwie

Bo duszę się w tej klatce

Bo samotna jest dusza moja aż do śmierci

Bo kończy się w porę ostatni papier i już tylko krok i niech Żyje Życie

Bo stanąłem na początku bo pociągnął mnie Ojciec i stanę na końcu i nie skosztuję śmierci.


Zdjęcie@ Internet

wtorek, 1 lipca 2025

Recenzja: Urszula Glensk, Pinezka. Historie z granicy polsko-białoruskiej, wyd. Czarne, Wołowiec 2024


 Czytelniczko - Czytelniku tego bloga, 

Kiedy trafiła w moje ręce kupiona na dworcu w Warszawie książka Urszuli Glensk "Pinezka. Historie z granicy polsko-białoruskiej" widziałem, że będę chciał tą książkę zrecenzować. Sam wybieram książki i nikt mi niczego nie narzuca. Kim jest autorka? Na obwolucie książki znajduje się informacja, że autorka jest profesorką literatury i wykładowczynią, badaczką literatury dokumentalnej Uniwersytetu Wrocławskiego. Można zatem stwierdzić, że autorka jest biegłą w sztuce pisania literatury faktu, ma umiejętność krytycznej analizy źródeł. Jest profesjonalistką. Jestem pewny, że książka ta może być nagrodzona w pewnych specyficznych gremiach krytyczno-literackich, gdyż w ostrym sporze światopoglądowym w Polsce książka ta jest głosem po jednej ze stron. Ale o tym na końcu recenzji. 

Już samo słowo wstępu krótko informuje, że książka jest oparta na faktach, dziesiątkach wywiadów z migrantami nielegalnie przekraczającymi granicę polsko-białoruską, lekarzami, aktywistami i aktywistkami. Ta warstwa dokumentacyjna nie budzi zastrzeżeń. Jest dość solidna warsztatowo. Pod względem dramaturgii też jest bardzo dobrze, autorka umiejętnie rozgrywa tę historię, pokazując autentycznych ludzi, ich historie. Wstrząsające są opisy jak skóra schodziła z odmrożonych nóg młodego piłkarza-nastolatka z Erytrei, losy wijącej się z bólu Irakijki, matki pięciorga dzieci, która umarła wraz z dzieckiem. Co dwie, lub trzy historie - osobiste uwikłania książka pokazuje listę zmarłych uchodźców, z krótką informacją kim byli i gdzie zostali znalezieni. Jest ich 55, ale autorka mówi, że było ich dużo więcej. To "dużo więcej" jest dla mnie pomostem do uchwycenia w tej recenzji drugiej płaszczyzny interpretacyjnej. 

Pamiętam doskonale gdy w szczycie kryzysu uchodźczego na przełomie 2021 i 2022 roku, tuż przed inwazją putinowskiej, faszystowskiej Rosji na Ukrainę pojawiła się w TVN informacja, że oto młody Ahmed przepłynął w Bugu kilka dni w mrozie, żeby dostać się do Polski. Ten przykład fejka medialnego, bo nie było takiego przypadku, pokazuje jeszcze inną stronę sporu, której autorka nie przywołuje, choć jej książka jest de facto owocem tego zacietrzewienia. To była histeria. Zachowania pani Ochojskiej zostały zweryfikowane przez decyzję Tuska, żeby nie wystawiać jej w wyborach, bo jej nienawiść do państwa polskiego sprawiła, że Ochojska stałą się po prostu niewybieralna. Jej blurp na okładce dużo mówi o książce. 

Tezą sterującą książki Pani profesor Glensk jest przekonanie, że funkcjonariusze straży granicznej, policja, wojsko polskie stały się narzędziem państwowo zorganizowanej patologii: rasistowskiej maszyny traktującej ludzi jak bydło. Oczywiście, za tym wszystkim stał PiS. Duch i twarz Morawieckiego, ówczesnego premiera unoszą się z kart książki jak twarz Wielkiego Brata z roku 1984 Orwella i autorka wiele uczyniła, żebyśmy uwierzyli, że Polska rządów PiS to totalitarne państwo jednej partii, jednego wodza, jednej policji politycznej. Po przeczytaniu tej książki mam wrażenie, że autorka naprawdę wierzy w to, co napisała. Z wiarą trudno dyskutować. Ona po prostu jest. Tylko, że podstawowy fakt, który wybrzmiewa jakoś na drugim planie, jest taki, że kryzys uchodźczy (autorka uparcie nazywa go katastrofą humanitarną celowo wyolbrzymiając wszystko) jest częścią zabezpieczenia przez Rosjan zaplecza Ukrainy przed inwazją z 24 lutego 2022 roku. To wszystko, co się stało na granicy polsko-białoruskiej jest spektaklem wyreżyserowanym przez rosyjskie GRU, które stoją za służbami białoruskimi. Autorka nie przyjmuje tego faktu, bo on zmienia wszystko. Polskie państwo nie mogło się zachować inaczej niż się zachowało, ponieważ stawką była destabilizacja kraju, będącego zapleczem Ukrainy przed inwazją (politycy wiedzieli od listopada 2021, że będzie wojna). Na wojnie pierwsze umierają prawa człowieka. Jest tak. Przykro mi. Dorzućmy do tego posła Starczewskiego w reklamówką goniącego się ze SG, posła Szczerbę z pizza na granicy, aktoreczkę Kurdej-Szatan lżącą polskich żołnierzy, czy wreszcie Frasyniuka, czyniącego podobnie. Gdyby Pani profesor Glensk włączyła sobie rosyjską telewizję w tamtym czasie, to tezy jej książki są zaskakująco zbieżne z tym, co wówczas mówiono. 

I tak dochodzimy do trzeciej warstwy interpretacyjnej, skrzętnie przez autorkę przemyconą, zasugerowaną z wewnętrznej warstwy sterującej tekstem (używam aparatu pojęciowego świętej pamięci prof. Topolskiego). Profesorka Glensk kilka razy użyła metafory historycznej Holokaustu jako matrycy do porównania tego, co stało się na granicy polsko-białoruskiej. Takie porównanie padło na stronie 158, na stronie 161 czytamy porównanie, że "nawet w getcie warszawskim były karetki pogotowia", czytaj - że w roku 2021 i 2022 na owej granicy ich nie było. Metafora historyczna ma za zadanie przede wszystkim wzmocnić przekaz, uczynić go podprogowo jeszcze potężniejszym. Na stronie 195 autorka cytuje wypowiedź: "Oświęcim po prostu, skóra i kości" na widok jednego uchodźcy, przy czym uważam, że takie porównanie powinno być obarczone wytłumaczeniem, że to potoczny język. W Polsce powiedzenie czegoś takiego sugeruje, że to Polacy są winni Zagładzie. I tutaj dochodzimy do clou tej książki. Autorka sugeruje - w domyśle, nie dosłownie - że skoro Polacy en masse byli współodpowiedzialni za Holokaust, to tak samo ten gen wrócił i mordują uchodźców na granicy polsko-białoruskiej. 

I zaskoczyła mnie bardzo autorka, gdy pisze na stronie 200: "spotykamy w lesie absolutnie realnych ludzi, zwykłych chłopców, którzy marzą o cycuszkach młodych dziewczyn". To że większość migrantów to młodzi mężczyźni, mający popęd, to fakt. Ile było napaści seksualnych na dziewczynki i młode kobiety w Niemczech w ostatnim roku? Jak przeczytałem to zdanie, ręce mi opadły. 

Podsumowując książka Urszuli Glensk to zaangażowana literatura tyrtejska, opowiadająca się po jednej stronie, pisana za pozycji "wyższości moralnej", jaką daje autorce jej tytuł profesorski i praca na uczelni wyższej (swoją drogą zabawne jest to przekonanie o wyższości), nieomylnie oceniającą polskie państwo i nieomylnie wskazującą tylko jedną stronę. Książka może się spodobać ludziom myślącym podobnie jak autorka. Mnie nie porwała. Nie lubię literatury w typie "Matki" Gorkiego, a to właśnie ten typ literatury. 

moja ocena 5/10 

Czy może istnieć cyfrowa samoświadomość? Esej.

  W poszukiwaniu równania nieobliczalności Gdy Alan Turing pytał „Czy maszyna może myśleć?”, zastanawiał się nad symulacją ludzkiej inteli...