wtorek, 1 lipca 2025

Recenzja: Urszula Glensk, Pinezka. Historie z granicy polsko-białoruskiej, wyd. Czarne, Wołowiec 2024


 Czytelniczko - Czytelniku tego bloga, 

Kiedy trafiła w moje ręce kupiona na dworcu w Warszawie książka Urszuli Glensk "Pinezka. Historie z granicy polsko-białoruskiej" widziałem, że będę chciał tą książkę zrecenzować. Sam wybieram książki i nikt mi niczego nie narzuca. Kim jest autorka? Na obwolucie książki znajduje się informacja, że autorka jest profesorką literatury i wykładowczynią, badaczką literatury dokumentalnej Uniwersytetu Wrocławskiego. Można zatem stwierdzić, że autorka jest biegłą w sztuce pisania literatury faktu, ma umiejętność krytycznej analizy źródeł. Jest profesjonalistką. Jestem pewny, że książka ta może być nagrodzona w pewnych specyficznych gremiach krytyczno-literackich, gdyż w ostrym sporze światopoglądowym w Polsce książka ta jest głosem po jednej ze stron. Ale o tym na końcu recenzji. 

Już samo słowo wstępu krótko informuje, że książka jest oparta na faktach, dziesiątkach wywiadów z migrantami nielegalnie przekraczającymi granicę polsko-białoruską, lekarzami, aktywistami i aktywistkami. Ta warstwa dokumentacyjna nie budzi zastrzeżeń. Jest dość solidna warsztatowo. Pod względem dramaturgii też jest bardzo dobrze, autorka umiejętnie rozgrywa tę historię, pokazując autentycznych ludzi, ich historie. Wstrząsające są opisy jak skóra schodziła z odmrożonych nóg młodego piłkarza-nastolatka z Erytrei, losy wijącej się z bólu Irakijki, matki pięciorga dzieci, która umarła wraz z dzieckiem. Co dwie, lub trzy historie - osobiste uwikłania książka pokazuje listę zmarłych uchodźców, z krótką informacją kim byli i gdzie zostali znalezieni. Jest ich 55, ale autorka mówi, że było ich dużo więcej. To "dużo więcej" jest dla mnie pomostem do uchwycenia w tej recenzji drugiej płaszczyzny interpretacyjnej. 

Pamiętam doskonale gdy w szczycie kryzysu uchodźczego na przełomie 2021 i 2022 roku, tuż przed inwazją putinowskiej, faszystowskiej Rosji pojawiła się w TVN informacja, że oto młody Ahmed przepłynął w Bugu kilka dni w mrozie, żeby dostać się do Polski. Ten przykład fejka medialnego, bo nie było takiego przypadku, pokazuje jeszcze inną stronę sporu, której autorka nie przywołuje, choć jej książka jest de facto owocem tego zacietrzewienia. To była histeria. Zachowania pani Ochojskiej zostały zweryfikowane przez decyzję Tuska, żeby nie wystawiać jej w wyborach, bo jej nienawiść do państwa polskiego sprawiła, że Ochojska stałą się po prostu niewybieralna. Jej blurp na okładce dużo mówi o książce. 

Tezą sterującą książki Pani profesor Glensk jest przekonanie, że funkcjonariusze straży granicznej, policja, wojsko polskie stały się narzędziem państwowo zorganizowanej patologii: rasistowskiej maszyny traktującej ludzi jak bydło. Oczywiście, za tym wszystkim stał PiS. Duch i twarz Morawieckiego, ówczesnego premiera unoszą się z kart książki jak twarz Wielkiego Brata z roku 1984 Orwella i autorka wiele uczyniła, żebyśmy uwierzyli, że Polska rządów PiS to totalitarne państwo jednej partii, jednego wodza, jednej policji politycznej. Po przeczytaniu tej książki mam wrażenie, że autorka naprawdę wierzy w to, co napisała. Z wiarą trudno dyskutować. Ona po prostu jest. Tylko, że podstawowy fakt, który wybrzmiewa jakoś na drugim planie, jest taki, że kryzys uchodźczy (autorka uparcie nazywa go katastrofą humanitarną celowo wyolbrzymiając wszystko) jest częścią zabezpieczenia zaplecza Ukrainy przed inwazją z 24 lutego 2022 roku. To wszystko, co się stało na granicy polsko-białoruskiej jest spektaklem wyreżyserowanym przez rosyjskie GRU, które stoją za służbami białoruskimi. Autorka nie przyjmuje tego faktu, bo on zmienia wszystko. Polskie państwo nie mogło się zachować inaczej niż się zachowało, ponieważ stawką była destabilizacja kraju, będącego zapleczem Ukrainy przed inwazją (politycy wiedzieli od listopada 2021, że będzie wojna). Na wojnie umierają prawa człowieka. Jest tak. Przykro mi. Dorzućmy do tego posła Starczewskiego w reklamówką goniącego się ze SG, posła Szczerbę z pizza na granicy,  aktoreczkę Kurdej-Szatan lżącą polskich żołnierzy, czy wreszcie Frasyniuka, czyniącego podobnie. Gdyby Pani profesor Glensk włączyła sobie rosyjską telewizję w tamtym czasie, to tezy jej książki są zaskakująco zbieżne z tym, co wówczas mówiono. 

I tak dochodzimy do trzeciej warstwy interpretacyjnej, skrzętnie przez autorkę przemyconą, zasugerowaną z wewnętrznej warstwy sterującej tekstem (używam aparatu pojęciowego świętej pamięci prof. Topolskiego). Profesorka Glensk kilka razy użyła metafory historycznej Holokaustu jako matrycy do porównania tego, co stało się na granicy polsko-białoruskiej. Takie porównanie padło na stronie 158, na stronie 161 czytamy porównanie, że "nawet w getcie warszawskim były karetki pogotowia", czytaj - że w roku 2021 i 2022 na owej granicy ich nie było. Metafora historyczna ma za zadanie przede wszystkim wzmocnić przekaz, uczynić go podprogowo jeszcze potężniejszym. Na stronie 195 autorka cytuje wypowiedź: "Oświęcim po prostu, skóra i kości" na widok jednego uchodźcy, przy czym uważam, że takie porównanie powinno być obarczone wytłumaczeniem, że to potoczny język. W Polsce powiedzenie czegoś takiego sugeruje, że to Polacy są winni Zagładzie. I tutaj dochodzimy do clou tej książki. Autorka sugeruje - w domyśle, nie dosłownie - że skoro Polacy en masse byli współodpowiedzialni za Holokaust, to tak samo ten gen wrócił i mordują uchodźców na granicy polsko-białoruskiej. 

I zaskoczyła mnie bardzo autorka, gdy pisze na stronie 200: "spotykamy w lesie absolutnie realnych ludzi, zwykłych chłopców, którzy marzą o cycuszkach młodych dziewczyn". To że większość migrantów to młodzi mężczyźni, mający popęd, to fakt. Ile było napaści seksualnych na dziewczynki i młode kobiety w Niemczech w ostatnim roku? Jak przeczytałem to zdanie, ręce mi opadły. 

Podsumowując książka Urszuli Glensk to zaangażowana literatura tyrtejska, opowiadająca się po jednej stronie, pisana za pozycji "wyższości moralnej", jaką daje autorce jej tytuł profesorski i praca na uczelni wyższej (swoją drogą zabawne jest to przekonanie o wyższości), nieomylnie oceniającą polskie państwo i nieomylnie wskazującą tylko jedną stronę. Książka może się spodobać ludziom myślącym podobnie jak autorka. Mnie nie porwała. Nie lubię literatury w typie "Matki" Gorkiego, a to właśnie ten typ literatury. 

moja ocena 5/10 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Recenzja: Urszula Glensk, Pinezka. Historie z granicy polsko-białoruskiej, wyd. Czarne, Wołowiec 2024

 Czytelniczko - Czytelniku tego bloga,  Kiedy trafiła w moje ręce kupiona na dworcu w Warszawie książka Urszuli Glensk "Pinezka. Histor...