Książka Tomasza Terlikowskiego jest jedną z najnowszych propozycji tego znanego dziennikarza i publicysty, doktora filozofii i jednocześnie od lat jednym z bardziej znanych i gwałtownie zaangażowanych publicznie katolików w Polsce. Terlikowski wiele lat temu słynął ze swoich ultrakonserwatywnych pozycji, dziś zastąpił Mazura w RMF FM. Istotą ocen Terlikowskiego jest ich ostrość przekazywana w formie egzaltacji, i choć on sam zmienił trochę poglądy, książka pozostaje wierna tym retorycznym osobistym uwarunkowaniom. To, co jest medialną atrakcyjnością Terlikowskiego, cierpiącego od lat na kompleks nieomylności, w tej książce stało się jego słabością.
Książka ma bardzo klasyczną konstrukcję w siedmiu częściach i dwudziestu dwu rozdziałach ułożonych w metodzie chronologiczno-problemowej. Zaznaczam, że Terlikowski pisze tę książkę z perspektywy śledczego, prokuratora i sędziego jednocześnie i widać to już w pierwszych akapitach. Dla niego historia mariawityzmu została w tej książce - już we wstępie - tezą, że za powołaniem tego kościoła i mariawicką reformę stał skandal seksualny. I choć w trakcie książki rzeczywiście Terlikowski sprawnie udowadnia tę tezę przez zainicjowaną przez matkę Kozłowską i potem "twórczo" rozwiniętą przez biskupa Kowalskiego ideę "mistycznych małżeństw" między księżmi mariawickimi i zakonnicami, które od lat dwudziestych - już po śmierci Marii Franciszki (Feliksy) Kozłowskiej. Terlikowski czyni z tego fragmentu historii mariawickiej centrum książki, która jest sensacyjna i ma też się sprzedać jako sensacja. I Terlikowski ma zapewne w tym swoja specjalność - jego uczestnictwo w zespole badającym podobną sprawę jednego z dominikanów skazanych w końcu po ponad dwudziestu latach za gwałty na rozentuzjazmowanych kobietach, przepełnionych fanatyzmem religijnym, żywo przecież przypomina mechanizm władzy w wykorzystywaniu seksualnym dokonanym przez biskupa Kowalskiego, skazanego w 1936 roku na dwa lata więzienia.
Ten sensacyjny ton Terlikowskiego unosi się nad całą książką. A szkoda. Nie ma bowiem podanej w formie przystępnej całościowej historii mariawityzmu, który podkreślmy jest jedynym kościołem chrześcijańskim w historii utworzonym przez kobietę. Terlikowski natomiast ubrał książkę w aparat naukowy - nie można zaprzeczyć zebranej przez niego bibliografii i to jest jedynie pozór naukowości. Dlaczego? Wydawnictwo ZNAK jak widać wymusiło na Terlikowskim rezygnację z bibliografii a właśnie pokazanie wszystkich źródeł prasowych, rękopiśmiennych i szerokiej literatury przedmiotu, która narosła przez ponad sto lat od powstania mariawityzmu. Książka ma być dobrze sprzedającym się, znakomicie napisanym - pisać Terlikowski umie - na granicy błyskotliwości sensacyjnym, ocierającym się o paszkwil, któremu przyświeca tez współczesna. I tej tezie nie można odmówić pełnej aktualności.
Według Terlikowskiego - co jest tezą podkreślam prawdy sensacyjnej, ale nie naukowej - początkiem ruchu mariawickiego, które doprowadziły do powstania nowego wyznania na przełomie 1906 i 1907 roku doprowadziły dwie istotności. Pierwszą było objawienie prywatne i wiara w nie ludzi - zauważam, że jest ona dość rozpowszechniona - drugą sprawa władzy duchowej. I to jest clou problemu z którym się zgadzam. Tej władzy reprezentowanej przez kościół hierarchiczny nie ma w biblii, nie ma też ani jednej wypowiedzi Chrystusa dającej władzę w ręce jednego człowieka. Kościół pierwotny był wspólnotowy, a nie hierarchiczny. O tym, że scenariusz mariawicki może się wciąż przydarzyć świadczy ilość skandali seksualnych ostatnio w Polsce, czego symbolem stała się diecezja sosnowiecka. Psychopatologia biskupa Kowalskiego, który w kończy stał się męczennikiem obozu w Dachau w 1942 roku nie usprawiedliwia przestępstw seksualnych przez niego wykonanych. Nie wiadomo ile narodziło się "mistycznych" dzieci wychowanych wspólnie. Pada pod koniec książki liczba 40, ale książka nie odpowiada na ich losy, czego oczywiście Terlikowski ma świadomość.
Terlikowski widzi nieco słuszności w mariawityzmie. W wymiarze społecznym ów ruch wyprzedzał katolicyzm społeczny i stanowił bardzo polską, narodową, reformację czasów industrialnych przełomu XIX i XX wieku, kiedy po powstaniu styczniowym rodził się nowożytny naród polski. To zostało przez Terlikowskiego dostrzeżone, ale to za mało, by jego książka stała się monografią mariawityzmu w Polsce. Najważniejszą jednak słabością tej książki jest sposób formułowania przez Terlikowskiego wniosków. Widać, że zajmując się ojcem Malińskim - dominikaninem - Terlikowski wpadł w swoje własne sidła. Jest nią arbitralność i ostrość sądów bez dostatecznej podstawy źródłowej. Sugeruje on, że założycielka mariawitów miała czterech kochanków, i wnioskuje to, z tego, że w jej pismach mówi o nich jako o "mistycznych małżonkach". Przypominam, że Faustyna Kowalska też nazywała Jezusa Oblubieńcem. To za mało, żeby przypisać Kozłowskiej aż czterech kochanków. W zakończeniu Terlikowski zaznacza, że ta książka nie jest przeciwko mariawitom. Ale ja sądzę, że to jest sensacyjny paszkwil adresowany do katolików w Polsce, żeby przestrzec przed pewnym scenariuszem, który Terlikowski dobrze poznał badając sprawę Malińskiego. Ale to jest metodologicznie niesłuszne i może być przez samych mariawitów odbierane jako krzywdzące:
https://mariawita.pl/2025/oswiadczenie-rk/index.html
Moja ocena 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz