wtorek, 28 czerwca 2022

Top Gun - Maverick - recenzja filmu



Jeśli ktoś z was był dzieciakiem na przełomie lat 1980tych i 1990tych to musi pamiętać "Top Gun" Tony`ego Scotta i to nie tylko dlatego, że grał tam młody Tom Cruise, ale dlatego, że rzecz traktowała o lotnikach amerykańskich, a po epoce komuny, wszyscyśmy się cieszyli, że Reagan dowalił Ruskim. Ja zapamiętałem ten film głównie przez jedną scenę, gdy odwrócony do góry nogami amerykański samolot zbliżył się do sowieckiego Miga, a pilot pokazał Rosjaninowi środkowy palec. Lata osiemdziesiąte dały światu klasykę filmu przygodowego – lub sci-fi i mój sentyment jest zrozumiały. Ludzie, którzy dziś lubią Stranger Things właśnie za klimat lat osiemdziesiątych zrozumieją mnie. 

Jednak film przygodowy ma dziś wyraźny regres i widać to po żenujących filmach Marvela, gdzie w praktycznie żadnym nie ma scenariusza z prawdziwego zdarzenia, a aktorzy nie grają przebrani w idiotyczne kostiumy tzw. super-bohaterów. Mam dziś wyraźną pretensję do kultury masowej za zidiocenie i spłycenie bohatera filmu przygodowego. Dlatego też z pewną nadzieją poszedłem na film „Top Gun- Maverick” wyraźnie nawiązujący do pierwowzoru z roku 1986, epoki w której Amerykanie przestali się katować za Wietnam i razem z Reagenem doprowadzili zimną wojnę do końca. Top Gun był bowiem schyłkiem filmu zimnowojennego, gdzie otwarcie i bez emfazy mówiono o wrogu – Związku Radzieckim. 

Oczywiście nowego Top Gun, nie byłoby bez Toma Cruise, który stał się instytucją. Nie będę się tu rozpisywał nad aktorem, ani nad życiem osobistym, ale to w jaki sposób Cruise wygląda mając prawie 60 lat jest czymś niesamowitym. 

Historia opowiedziana w filmie jest dość prosta. Oto niepokorny pilot, wiele razy karany za niesubordynację, ma wrócić do szkoły pilotów Top Gun jako wykładowca i zmierzyć się z własną przeszłością i młodymi kadetami, którzy są takimi samymi bezczelnymi, zapatrzonymi w siebie typami, jakim on był. Do tego dochodzi relacja z synem zmarłego kolegi Goosa i obok piękna Jennifer Conelly. Dla mnie wzruszające było to, że w filmie pokazał się Val Kilmer, pokazujący też swoją niemoc jako człowiek (był on alter ego Mavericka w filmie z 1986). 

Wreszcie dochodzimy do upostaciowania wroga – nie jest nazwany, ale wszyscy wiemy, że chodzi o Rosję. Sekwencje filmu wpychają widza w fotel – samo rozpędzenie prototypu do prędkości 10 maha jest niesamowite, a sekwencja bombardowania trwająca 2 i pół minuty wciska w fotel. Zakończenie jest bajkowe, jak gdyby przeniesione z  Mission Impossible, ale mniejsza o to. 

Dawno nie widziałem tak dobrego filmu przygodowego. W 1986 posypały się kandydatury chłopaków, którzy chcieli zostać pilotami. Top Gun Maverick ma szansę na przełamanie w kinie przygodowym idiotycznych filmów Marvela, które mordują kino i pokazują bohaterów, nawet zwąc ich super-bohaterami, którzy mają rzeczywiste ciało i krew i podlegają prawom fizyki i ciążenia ( znakomicie pokazane są przeciążenia, jakim poddawani są piloci). 

Dla mnie 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Recenzja: Konklawe. reż. Edward Berger, #konklawe

  Czytelniczko - Czytelniku, kimkolwiek jesteś  Film w reżyserii Edwarda Bergera na podstawie powieści Thomasa Harrisa wypada zrecenzować ju...