Jeśli już wybieram się do kina, to na coś, co mówi nam o świecie, historii, lub naszych wewnętrznych lękach. Pociąga mnie horror, jako gatunek, który trzeba przekształcić w sposób opowiada o naszych lękach, tym, co nas przeraża, to czego odrzucamy, to czego nie akceptujemy. Jednak uważam i będę bronić tej tezy jak niepodległości, że w horrorze najważniejsza jest tajemnica, coś niepoliczalnego, coś co wymyka się racjonalizmowi. Ja pójdę w tym kierunku i nie mam zamiaru wzorować się na Kingu.
Wybrałem się do kina na film "Długi marsz", ponieważ chciałem spojrzeć na to, co aktualnego może nieść ekranizacja pierwszej, długi czas nie wydanej powieści Kinga opowiadającej o morderczym marszu nastolatków, który jest transmitowany przez TV. Uwaga: to nie jest horror, przynajmniej nie w tym metafizycznym sensie, ponieważ potworów tu nie ma, są nimi ludzie. Zasada w nim jest prosta: albo maszerujesz, albo giniesz. Nie można się zatrzymać, nawet na chwilę. Z tyłu tej produkcji jest oczywiście Mark Hamill, który dyskontuje swoją pozycję z franczyzy, jakimi stały się Gwiezdne Wojny. Dobry w tym jest. Ale on jest tylko zwieńczeniem systemu, o którym mało się dowiadujemy. To są USA po wielkiej wojnie - jakiej? - możemy się domyślać. Widzimy opuszczone stany, puste lub zaniedbane, biedne. Można się tylko domyślać, że dystopia Kinga pokazuje przegrane Stany. Możemy tylko podejrzewać, że stały się wojskową, brutalna dyktaturą. Ale to tylko domysł, ponieważ ten świat jest ledwie naszkicowany. To, co dzieje się między chłopakami jest interesujące. To różne towarzystwo, najsłabsi giną szybko. Ale mnie bardzo interesuje, jak w takiej dystopii pojawiają się kandydaci. W "Igrzyskach śmierci" które stały się klasykiem gatunku, byli losowani przez totalitarną władzę. Tutaj się zgłaszają na ochotnika. Ale to jest dość słabo naszkicowane.
Film jest poprowadzony tak, żeby pokazać nam relacje dwu przyjaciół - oczywiście białego i czarnego, taka epoka, takie czasy - którzy wzajemnie się poznają i odczytują to, co pchnęło ich do tego morderczego marszu. Każdy z nich ma jakąś tajemnicę, ale groza sie gdzieś rozmywa. bo ile razy można słuchać w kinie rozmów w stylu : "hej stary, masz przesrane" albo "wdepnęliśmy w to g...". Tego ostatniego jest w filmie trochę, bo twórcy nie oszczędzają nam scen, jak uczestniczy marszu załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne - nie można się zatrzymać - co rzeczywiście jest miarą okrucieństwa. Najbardziej upokarzająca i okrutna jest cielesność. W końcu bohaterowie przynajmniej część poddają się, co jest swoistym samobójstwem. Śmierć jest tutaj wybawieniem od męczarni życia. To rozumiem. Nie skleja mi się do końca motywacja głównego bohatera, tutaj trochę dowiadujemy się o tym świecie spoza marszu. Ale to jest za mało. Film jest oszczędny. Jest w tym coś "Mojego własnego Idaho" Gusa Van Santa, ale to nie ten poziom filmu drogi. Zakończenie jest rzeczywiście dystopijne, ale nie mogę nic powiedzieć.
Polecam choć nie każdy znajdzie w tym filmie coś dla siebie.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz