Czytelniczko-Czytelniku tego bloga,
Książkę Katji Hoyer Kraj za murem. Życie codzienne w NRD kupiłem przypadkiem, na dworcu w Warszawie — z tych impulsów, które zdarzają się w biegu, a potem zostają w głowie na długo. Okazało się, że to jedna z najbardziej wciągających i nieoczywistych opowieści o NRD, jakie czytałem. Hoyer nie proponuje kolejnej historii o „złym reżimie” ani nostalgicznego wspomnienia o NRD. To raczej próba uczciwego, empatycznego i zniuansowanego zrozumienia państwa, które miało swoje mroki, dziwactwa, ograniczenia, ale też wewnętrzną logikę i codzienność zwykłych ludzi. Nie zapomina o terrorze o smutnym budynku Hochenschonhausen, głównej siedzibie Stasi na Lichtenbergu i jej mieszkańcach.
Jednym z najmocniejszych elementów książki — wręcz jej znakiem rozpoznawczym — jest sposób konstrukcji rozdziałów. Każdy z nich zaczyna się od historii konkretnej, autentycznej osoby. Nie są to postaci symboliczne, dobrane jako ilustracje ideologii; to ludzie z krwi i kości: robotnik, nauczycielka, młoda matka, młody strażnik na murze, nastolatek z FDJ. Ich doświadczenia nie są ozdobnikami, lecz osią narracyjną — przez ich losy Hoyer odsłania kolejne warstwy życia w NRD. Dzięki temu czytelnik nie dostaje od razu abstrakcyjnej historii, ale najpierw emocję, a dopiero potem kontekst. Ten zabieg sprawia, że nawet rozdziały o gospodarce czy polityce nabierają ludzkiej temperatury.
Drugim ważnym wątkiem, który wyróżnia tę książkę, jest pokazanie korzeni NRD w środowisku niemieckich komunistów, którzy uciekli przed III Rzeszą i znaleźli schronienie w ZSRR. Hoyer przypomina, że wielu późniejszych liderów NRD było uchodźcami politycznymi, uratowanymi przed nazistami, silnie związanymi ideowo ze Stalinem. To pozwala lepiej zrozumieć późniejszą mentalność aparatu władzy — ich motywacje były mieszanką wiary, lojalności i traumy. NRD nie była więc „importowanym systemem”, lecz tworem ludzi, którzy naprawdę wierzyli w swoją wizję państwa.
Książka błyszczy także w opisach codzienności — szczególnie w słynnym wątku o kawie. Dla dzisiejszego czytelnika brzmi to egzotycznie, ale w NRD kawa była dobrem strategicznym, niemal politycznym. Braki w dostawach prowadziły do społecznych napięć, a dramatyczna próba ich rozwiązania — założenie plantacji kawowców w Wietnamie — okazała się absurdalnym przedsięwzięciem, którego efekty dojrzały dopiero… po upadku NRD. Ten epizod pokazuje groteskową mieszankę ambicji, planowania centralnego i zwykłej ludzkiej potrzeby zaspokojenia codziennych pragnień.
Hoyer nie idealizuje ani nie demonizuje NRD. Pokazuje świat pełen sprzeczności: państwo represyjne, ale jednocześnie społeczne; opresyjne, a jednak „normalne” w tysiącach drobnych rytuałów dnia codziennego. Dzięki temu książka jest nie tylko wartościowym studium historycznym, ale przede wszystkim opowieścią o ludziach — o ich nadziejach, kompromisach i sposobach na życie „za murem”. To lektura, która zostaje na długo, bo przypomina, że historia nigdy nie jest czarno-biała.
Jest dość jednostajna, ale nie nudzi.
Ocena 7,5/10
.webp)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz