Już dawno nie widziałem tak wciągającego, rozgrywającego się
w przestrzeni między słowami, gęstego od emocji, spojrzenia, lepkiej miłości
filmu. Mam na myśli „E stato il mano di Dio” – „To była ręka Boga” Paolo
Sorrentino, który znów przeniósł mnie do Italii lat osiemdziesiątych.
Przestrzeń wokół bohaterów to Italia po skandalach Bettino Craxiego i Julio
Andreottiego, konkretnie Neapol oczekujący na Maradonę. Bohater, młody,
dojrzewający chłopak zaangażuje się w relację – bardzo dwuznaczną z seksowną
ciotką, wybujałą femme fatale. Tyle fabuły.
Na pierwszy rzut oka od razu można wyczuć mnóstwo takiego
samego klimatu, co sławne Call me by your name innego Włocha, Luki Guadagnino. Owo
nieznośne napięcie na inicjację łączy się z niesamowitym klimatem scen
rodzinnych, przelatujących jedna po drugiej, od awantury, po słodkie obiadki
rodzinne, z mnóstwem ciętych ripost, ukrytych znaczeń, spojrzeń pełnych
niespełnienia. Włosi uwielbiają celebrację miłości, jak dobrego jedzenia i
wina. Powab erotyczny jest w tym filmie zawoalowaną czasoprzestrzenią w której
owo napięcie się realizuje, rozegraną powoli, z wyczuciem starego gracza, który
smakuje zbliżenie ust, dotyk, jak dzieło sztuki.
Aktorsko bardzo dobrze. Dojrzewanie chłopaka bardzo
naturalne, kobiecość i seksapil aktorki grającej ciotkę ma w sobie coś ze
słynnej „Maleny”. Akcja toczy się niespiesznie, hałaśliwie, wciągając bohaterów
w układ bez wyjścia.
Niesamowicie ożywczy to film w morzu tandety. Dla mnie przepyszny.
Smakowity jak owoce morza z dobrym winem, które smakują najlepiej w małej
restauracyjce na plaży.
#tobylarekaboga #ilmanodidio #recenzja #paolosorrentino
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz