Z Bielskiego sztambucha_ Wojciech Dutka
Blog poświęcony historii - w szczególności historiografii i literaturze, i filmowi. Blog ten jest oficjalnym blogiem pisarza i historyka Wojciecha Dutki.
czwartek, 2 października 2025
Nowa powieść ! #kresy #drugawojna #zdradzona
sobota, 20 września 2025
Recenzja: "Długi Marsz" na podstawie prozy Stephena Kinga, film. #recenzja #dlugimarsz #thelongwalk
Jeśli już wybieram się do kina, to na coś, co mówi nam o świecie, historii, lub naszych wewnętrznych lękach. Pociąga mnie horror, jako gatunek, który trzeba przekształcić w sposób opowiada o naszych lękach, tym, co nas przeraża, to czego odrzucamy, to czego nie akceptujemy. Jednak uważam i będę bronić tej tezy jak niepodległości, że w horrorze najważniejsza jest tajemnica, coś niepoliczalnego, coś co wymyka się racjonalizmowi. Ja pójdę w tym kierunku i nie mam zamiaru wzorować się na Kingu.
Wybrałem się do kina na film "Długi marsz", ponieważ chciałem spojrzeć na to, co aktualnego może nieść ekranizacja pierwszej, długi czas nie wydanej powieści Kinga opowiadającej o morderczym marszu nastolatków, który jest transmitowany przez TV. Uwaga: to nie jest horror, przynajmniej nie w tym metafizycznym sensie, ponieważ potworów tu nie ma, są nimi ludzie. Zasada w nim jest prosta: albo maszerujesz, albo giniesz. Nie można się zatrzymać, nawet na chwilę. Z tyłu tej produkcji jest oczywiście Mark Hamill, który dyskontuje swoją pozycję z franczyzy, jakimi stały się Gwiezdne Wojny. Dobry w tym jest. Ale on jest tylko zwieńczeniem systemu, o którym mało się dowiadujemy. To są USA po wielkiej wojnie - jakiej? - możemy się domyślać. Widzimy opuszczone stany, puste lub zaniedbane, biedne. Można się tylko domyślać, że dystopia Kinga pokazuje przegrane Stany. Możemy tylko podejrzewać, że stały się wojskową, brutalna dyktaturą. Ale to tylko domysł, ponieważ ten świat jest ledwie naszkicowany. To, co dzieje się między chłopakami jest interesujące. To różne towarzystwo, najsłabsi giną szybko. Ale mnie bardzo interesuje, jak w takiej dystopii pojawiają się kandydaci. W "Igrzyskach śmierci" które stały się klasykiem gatunku, byli losowani przez totalitarną władzę. Tutaj się zgłaszają na ochotnika. Ale to jest dość słabo naszkicowane.
Film jest poprowadzony tak, żeby pokazać nam relacje dwu przyjaciół - oczywiście białego i czarnego, taka epoka, takie czasy - którzy wzajemnie się poznają i odczytują to, co pchnęło ich do tego morderczego marszu. Każdy z nich ma jakąś tajemnicę, ale groza sie gdzieś rozmywa. bo ile razy można słuchać w kinie rozmów w stylu : "hej stary, masz przesrane" albo "wdepnęliśmy w to g...". Tego ostatniego jest w filmie trochę, bo twórcy nie oszczędzają nam scen, jak uczestniczy marszu załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne - nie można się zatrzymać - co rzeczywiście jest miarą okrucieństwa. Najbardziej upokarzająca i okrutna jest cielesność. W końcu bohaterowie przynajmniej część poddają się, co jest swoistym samobójstwem. Śmierć jest tutaj wybawieniem od męczarni życia. To rozumiem. Nie skleja mi się do końca motywacja głównego bohatera, tutaj trochę dowiadujemy się o tym świecie spoza marszu. Ale to jest za mało. Film jest oszczędny. Jest w tym coś "Mojego własnego Idaho" Gusa Van Santa, ale to nie ten poziom filmu drogi. Zakończenie jest rzeczywiście dystopijne, ale nie mogę nic powiedzieć.
Polecam choć nie każdy znajdzie w tym filmie coś dla siebie.
7/10
poniedziałek, 8 września 2025
Recenzja: Andrzej Chwalba, Polska krwawi, Polska walczy. Jak się żyło pod okupacją 1939-1945, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024, ss.541..
Mam wobec profesora Andrzeja Chwalby dług, że od czasu jego naprawdę znakomitej i w wielu miejscach przełomowej książki o pierwszej wojnie światowej (Samobójstwo Europy) przez szereg lat nie recenzowałem jego książek. Nie wiem dlaczego. A przecież przez tyle lat - 2008-2013 brałem udział w jego corocznych seminariach doktoranckich w czerwcu w jego domu letnim. Niewybaczalne.
Profesor Chwalba pokusił się o książkę, której brak doskwierał w Polsce od lat - właściwie od upadku komunizmu ciągle na studiach historycznych mówiło się, że brakuje wielkiej syntezy życia Polaków pod okupacją podczas II wojny światowej. I w pewien paradoksalny sposób dalej jej będzie brakować, bo książka którą recenzuję jest tylko zarysowaniem tej okupacji. Dlaczego, zaraz wytłumaczę. W zasadzie od czasów rzeczywiście w wielu miejscach przełomowej książki Tomasza Szaroty "Okupowanej Warszawy dzień powszedni", której pierwsze wydanie było pod koniec lat siedemdziesiątych wieku XX, nie ma gruntownej, źródłowej, bo opartej na listach z archiwum poczty polskiej, listach do sanktuariów z prośbami z czasów okupacji, pamiętnikami, wspomnieniami, analizą życia codziennego i obrazu okupantów - bo życie Niemców, tych których tutaj przesłano jako Panów życia i śmierci - też jest ciekawe. Książka profesora Chwalby w niebywale lekki, powiedziałbym publicystyczny sposób próbuje naszkicować to, w jakim kierunku taka synteza obejmująca także literaturę wojenną, mogłaby pójść.
Książka Chwalby jest podzielona klarownie siedem części, z których najbardziej rozbudowana jest część VI - Okupacja niemiecka. Generalne gubernatorstwo. Nie wiem po co profesor eseistycznie odniósł się do kampanii wrześniowej. Bo jest bardzo wiele książek na ten temat. Ale oczywiście musiał napisać tę pierwszą część. Po raz pierwszy natomiast zauważyłem bardzo zwięzły opis okupacji sowieckiej, w której pióro Chwalby zauważa stosunek Żydów do władzy sowieckiej - w wielu przypadkach bardzo serwilistyczny oraz ziemie wcielone do Rzeszy - Śląsk, Pomorze, Wielkopolskę, czy Łódź. Ta konstrukcja i pewna epickość nadaje tej książce charakter ogólnej syntezy.
Chwalba ciekawie pisze o relacjach polsko-żydowskich i tłumaczy reakcje Polaków w czerwcu i lipcu 1941 jako odreagowanie sowieckiej okupacji. Casus Jedwabnego nie urasta jak w książkach o proweniencji z ulicy Czerskiej w Warszawie do naczelnego problemu okupacji. Po prostu stwierdza, że tak Polacy - w obecności Niemców - spalili około trzystu Żydów w Jedwabnem. Ta obecność Niemców zmienia jednak perspektywę. Nie sądzę, żeby na ulicy Czerskiej pokochali za to profesora, ale jest on tak wybitną osobowością, że nie musi się przejmować żadnymi recenzjami Pracowni Badań nad Zagładą IFiS PAN. Dlaczego? Bo to Polakom ta książka jest poświęcona, ich walce o byt, o przeżycie, dźwięki ulicy. Profesor świadomie i z dbałością o szczegół wkracza w obszar codzienności, ubioru, jedzenia, komunikacji, pieniędzy, szmuglu. Brakuje mi polemiczności. Chwalba chciał zachować środek. Rozumiem to.
Chwalba wkracza także na drugi obszar niezwykle ważny, jakim są relacje polsko-ukraińskie i pisze świadomie, z pełną świadomością różnic - nie do pogodzenia między historiografią polską i ukraińską o Wołyniu - opisuje też bardzo ogólnie konstrukcję polskiego państwa podziemnego, akcje podziemia, politykę okupanta. Ale tutaj musze stwierdzić, że ta książka jest podaniem w strawnej formie, lekkiej tematu, który zasługiwałby na więcej. Wydaje mi się - pewności nie mam - że to wydawnictwo zdecydowało, żeby w miejscach, gdzie profesor cytuje źródła nie dać ani jednego przypisu. Ten brak odniesienia do literatury w takiej syntezie jest widoczny. Istnieje obszerna bibliografia, ale bez podziału na źródła i opracowania. Wydawnictwo bardzo starannie natomiast dobrało zdjęcia, mapy są ładne i czytelne. Nie sposób tu postawić zarzutu.
Z pewnością ta książka jest bardzo solidna warsztatowo, napisana niebywale lekko - z pewnością powinna być lekturą obowiązkową na zajęciach z historii Polski dwudziestego wieku na studiach historycznych. Z pewnością zdobędzie ona uznanie, właśnie przez niebywałą lekkość pióra. Niestety nie obyło się bez małych błędów; na stronie 203 czytamy, że "na obszarze o powierzchni 94,1 kilometra kwadratowego mieszkało około 12 milionów osób". Na tej samej stronie po 1941 roku po inwazji Niemców na ZSRR czytamy, że powierzchnia GG wzrosła do 145,2 kilometra kwadratowego". Nawet gdybym uznał to za metaforę nie potrafię sobie wyobrazić jak 12 milionów ludzi mieszka na 94 kilometrach kwadratowych. Strefa Gazy ma około 360 kilometrów kwadratowych i mieszkało tam przed 2023 dwa miliony ludzi. To nie jest wina Chwalby. Co robiła redakcja w takim wydawnictwie jak Literackie? Przecież dla mnie jest jasne, że chodzi o tysiące kilometrów kwadratowych, ale po redakcji tekst idzie do co najmniej dwu korekt. NIE czepiam się, po prostu na takim poziomie nie powinno być takich pomyłek.
Książka profesora jest wiarygodna, napisana ze swadą, ze świadomością tematu - jego wielkiej wagi - klasycznie skonstruowana, z klarownymi rozdziałami, językiem potoczystym, prostym, ciekawym, ale jednostajnym. Sięgnie po nią student historii i każdy kto interesuje się historią niemieckiej i sowieckiej okupacji w czasie II wojny światowej. My tą wojnę przegraliśmy. Nikt mi nie wmówi, że było inaczej. Profesor świadomie i z gracja unika tematu zadając pytanie, czy powrót Armii Czerwonej w 1945 przyniósł wolność. Nie musi odpowiadać na to pytanie.
Moja ocena 8-9 na 10.
Jednoznacznie polecam.
niedziela, 24 sierpnia 2025
Recenzja: Wolfgang Münchau, Kaput. Koniec niemieckiego cudu gospodarczego, tłum. Barbara Kocowska, wyd. Prześwity, Warszawa 2025, ss.224 #Niemcy #kaput
piątek, 15 sierpnia 2025
Recenzja: Tomasz Terlikowski, Mateczka. Śledztwo w sprawie mariawitów, ZNAK, Kraków 2025, ss. 378
czwartek, 24 lipca 2025
Ku czci Edwarda Stachury. W rocznicę śmierci.
Dziś jest rocznica śmierci Edwarda Stachury (1937-1979), jednego z wybitniejszych polskich poetów XX wieku, który tak jak młodszy od niego Rafał Wojaczek, czy starszy o pokolenie Jan Lechoń zakończył życie z własnej ręki. Uważam, że jego życie i twórczość - powoli zapominana, kto dziś czyta "Siekierezadę"? - to temat na wybitny film fabularny. Stachura odszedł, kiedy ja już żyłem od trzech miesięcy. Jego teksty poetyckie poznałem w Liceum, i na studiach (on też studiował na KUL ale tylko półtora roku na romanistyce). Urodzony we Francji i mówiący biegle w tym języku nigdy chyba nie przystawał do PRL, umęczony, w biedzie pisał i sądzę, że pisanie stanowiło sens jego życia. Potem stał się sławny, jak na warunki PRL. Dostał kilka stypendiów. Miałem to szczęście, że na dziennikarstwie na KUL uczył mnie radia jego przyjaciel Wacław Tkaczuk, postać wybitna. Stachura cierpiał na chorobę dwubiegunową.
Ostatni wiersz napisał w dniu śmierci - List do Pozostałych.
Umieram
Za winy moje i niewinność moją
Za brak który czuję każdą cząstką ciała i każdą cząstką duszy
Za brak rozdzierający mnie na strzępy jak gazetę zapisaną hałaśliwymi nic nie mówiącymi słowami
(...)
Bo trupem jest wszelkie ciało
Bo ciężko strasznie i nie do zniesienia
Za możliwość przemienienia
Za nieszczęście ludzi i moje własne które dźwigam na sobie i w sobie
Bo to wszystko wygląda że snem jest tylko koszmarem
Bo to wszystko wygląda że nieprawdą jest
Bo to wszystko wygląda że absurdem jest
Bo to wszystko tu niszczeje gnije i nie masz tu nic trwałego poza tęsknotą za trwałością
Bo już nie jestem z tego świata i może nigdy z niego nie byłem
Bo wygląda że nie ma tu dla mnie żadnego ratunku
Bo już nie potrafię kochać ziemską miłością
Bo noli me tangere
Bo jestem bardzo zmęczony nieopisanie wycieńczony
Bo już wycierpiałem
Bo już zostałem choć to się działo w obłędzie najdosłowniej i najcieleśniej ukrzyżowany i jakże bardzo i realnie mnie to bolało
Bo chciałem zbawić od wszelkiego złego ludzi wszystkich i świat cały i jeżeli tak się nie stało to winy mojej w tym nie umiem znaleźć
Bo wygląda że już nic tu po mnie
Bo nie czuję się oszukany co by mi pozwoliło raczej trwać niż umierać trwać i szukać winnego może w sobie ale nie czuję się oszukany
Bo kto może trwać w tym świecie niechaj trwa i ja mu życzę zdrowia a kiedy przyjdzie mu umierać niechaj śmierć ma lekką
Bo co do mnie to idę do ciebie
Ojcze pastewny żeby może wreszcie znaleźć uspokojenie zasłużone jak mniemam zasłużone jak mniemam
Bo nawet obłęd nie został mi zaoszczędzony
Bo wszystko mnie boli straszliwie
Bo duszę się w tej klatce
Bo samotna jest dusza moja aż do śmierci
Bo kończy się w porę ostatni papier i już tylko krok i niech Żyje Życie
Bo stanąłem na początku bo pociągnął mnie Ojciec i stanę na końcu i nie skosztuję śmierci.
Zdjęcie@ Internet
wtorek, 1 lipca 2025
Recenzja: Urszula Glensk, Pinezka. Historie z granicy polsko-białoruskiej, wyd. Czarne, Wołowiec 2024
Czytelniczko - Czytelniku tego bloga,
Kiedy trafiła w moje ręce kupiona na dworcu w Warszawie książka Urszuli Glensk "Pinezka. Historie z granicy polsko-białoruskiej" widziałem, że będę chciał tą książkę zrecenzować. Sam wybieram książki i nikt mi niczego nie narzuca. Kim jest autorka? Na obwolucie książki znajduje się informacja, że autorka jest profesorką literatury i wykładowczynią, badaczką literatury dokumentalnej Uniwersytetu Wrocławskiego. Można zatem stwierdzić, że autorka jest biegłą w sztuce pisania literatury faktu, ma umiejętność krytycznej analizy źródeł. Jest profesjonalistką. Jestem pewny, że książka ta może być nagrodzona w pewnych specyficznych gremiach krytyczno-literackich, gdyż w ostrym sporze światopoglądowym w Polsce książka ta jest głosem po jednej ze stron. Ale o tym na końcu recenzji.
Już samo słowo wstępu krótko informuje, że książka jest oparta na faktach, dziesiątkach wywiadów z migrantami nielegalnie przekraczającymi granicę polsko-białoruską, lekarzami, aktywistami i aktywistkami. Ta warstwa dokumentacyjna nie budzi zastrzeżeń. Jest dość solidna warsztatowo. Pod względem dramaturgii też jest bardzo dobrze, autorka umiejętnie rozgrywa tę historię, pokazując autentycznych ludzi, ich historie. Wstrząsające są opisy jak skóra schodziła z odmrożonych nóg młodego piłkarza-nastolatka z Erytrei, losy wijącej się z bólu Irakijki, matki pięciorga dzieci, która umarła wraz z dzieckiem. Co dwie, lub trzy historie - osobiste uwikłania książka pokazuje listę zmarłych uchodźców, z krótką informacją kim byli i gdzie zostali znalezieni. Jest ich 55, ale autorka mówi, że było ich dużo więcej. To "dużo więcej" jest dla mnie pomostem do uchwycenia w tej recenzji drugiej płaszczyzny interpretacyjnej.
Pamiętam doskonale gdy w szczycie kryzysu uchodźczego na przełomie 2021 i 2022 roku, tuż przed inwazją putinowskiej, faszystowskiej Rosji na Ukrainę pojawiła się w TVN informacja, że oto młody Ahmed przepłynął w Bugu kilka dni w mrozie, żeby dostać się do Polski. Ten przykład fejka medialnego, bo nie było takiego przypadku, pokazuje jeszcze inną stronę sporu, której autorka nie przywołuje, choć jej książka jest de facto owocem tego zacietrzewienia. To była histeria. Zachowania pani Ochojskiej zostały zweryfikowane przez decyzję Tuska, żeby nie wystawiać jej w wyborach, bo jej nienawiść do państwa polskiego sprawiła, że Ochojska stałą się po prostu niewybieralna. Jej blurp na okładce dużo mówi o książce.
Tezą sterującą książki Pani profesor Glensk jest przekonanie, że funkcjonariusze straży granicznej, policja, wojsko polskie stały się narzędziem państwowo zorganizowanej patologii: rasistowskiej maszyny traktującej ludzi jak bydło. Oczywiście, za tym wszystkim stał PiS. Duch i twarz Morawieckiego, ówczesnego premiera unoszą się z kart książki jak twarz Wielkiego Brata z roku 1984 Orwella i autorka wiele uczyniła, żebyśmy uwierzyli, że Polska rządów PiS to totalitarne państwo jednej partii, jednego wodza, jednej policji politycznej. Po przeczytaniu tej książki mam wrażenie, że autorka naprawdę wierzy w to, co napisała. Z wiarą trudno dyskutować. Ona po prostu jest. Tylko, że podstawowy fakt, który wybrzmiewa jakoś na drugim planie, jest taki, że kryzys uchodźczy (autorka uparcie nazywa go katastrofą humanitarną celowo wyolbrzymiając wszystko) jest częścią zabezpieczenia przez Rosjan zaplecza Ukrainy przed inwazją z 24 lutego 2022 roku. To wszystko, co się stało na granicy polsko-białoruskiej jest spektaklem wyreżyserowanym przez rosyjskie GRU, które stoją za służbami białoruskimi. Autorka nie przyjmuje tego faktu, bo on zmienia wszystko. Polskie państwo nie mogło się zachować inaczej niż się zachowało, ponieważ stawką była destabilizacja kraju, będącego zapleczem Ukrainy przed inwazją (politycy wiedzieli od listopada 2021, że będzie wojna). Na wojnie pierwsze umierają prawa człowieka. Jest tak. Przykro mi. Dorzućmy do tego posła Starczewskiego w reklamówką goniącego się ze SG, posła Szczerbę z pizza na granicy, aktoreczkę Kurdej-Szatan lżącą polskich żołnierzy, czy wreszcie Frasyniuka, czyniącego podobnie. Gdyby Pani profesor Glensk włączyła sobie rosyjską telewizję w tamtym czasie, to tezy jej książki są zaskakująco zbieżne z tym, co wówczas mówiono.
I tak dochodzimy do trzeciej warstwy interpretacyjnej, skrzętnie przez autorkę przemyconą, zasugerowaną z wewnętrznej warstwy sterującej tekstem (używam aparatu pojęciowego świętej pamięci prof. Topolskiego). Profesorka Glensk kilka razy użyła metafory historycznej Holokaustu jako matrycy do porównania tego, co stało się na granicy polsko-białoruskiej. Takie porównanie padło na stronie 158, na stronie 161 czytamy porównanie, że "nawet w getcie warszawskim były karetki pogotowia", czytaj - że w roku 2021 i 2022 na owej granicy ich nie było. Metafora historyczna ma za zadanie przede wszystkim wzmocnić przekaz, uczynić go podprogowo jeszcze potężniejszym. Na stronie 195 autorka cytuje wypowiedź: "Oświęcim po prostu, skóra i kości" na widok jednego uchodźcy, przy czym uważam, że takie porównanie powinno być obarczone wytłumaczeniem, że to potoczny język. W Polsce powiedzenie czegoś takiego sugeruje, że to Polacy są winni Zagładzie. I tutaj dochodzimy do clou tej książki. Autorka sugeruje - w domyśle, nie dosłownie - że skoro Polacy en masse byli współodpowiedzialni za Holokaust, to tak samo ten gen wrócił i mordują uchodźców na granicy polsko-białoruskiej.
I zaskoczyła mnie bardzo autorka, gdy pisze na stronie 200: "spotykamy w lesie absolutnie realnych ludzi, zwykłych chłopców, którzy marzą o cycuszkach młodych dziewczyn". To że większość migrantów to młodzi mężczyźni, mający popęd, to fakt. Ile było napaści seksualnych na dziewczynki i młode kobiety w Niemczech w ostatnim roku? Jak przeczytałem to zdanie, ręce mi opadły.
Podsumowując książka Urszuli Glensk to zaangażowana literatura tyrtejska, opowiadająca się po jednej stronie, pisana za pozycji "wyższości moralnej", jaką daje autorce jej tytuł profesorski i praca na uczelni wyższej (swoją drogą zabawne jest to przekonanie o wyższości), nieomylnie oceniającą polskie państwo i nieomylnie wskazującą tylko jedną stronę. Książka może się spodobać ludziom myślącym podobnie jak autorka. Mnie nie porwała. Nie lubię literatury w typie "Matki" Gorkiego, a to właśnie ten typ literatury.
moja ocena 5/10
niedziela, 1 czerwca 2025
Postacie drugoplanowe nowej powieści
Czytelniczko/Czytelniku tego bloga,
W międzyczasie, gdy Państwo moi czytelnicy i czytelniczki elektryzujecie się informacją, że już 25 czerwca w Państwa ręce trafi pełna, poprawiona, uzupełniona powieść "Czerń i Purpura" w nowej szacie graficznej, w twardej okładce z obwolutą, ja kończę pierwszy tom nowej, epickiej wielowątkowej powieści, która opowiada o trzech kobietach od początku lat trzydziestych aż do lat sześćdziesiątych wieku XX. Pierwszy tom, który kończę obejmuje lata 1930-1940. Zamierzenie jest bardzo ambitne, ale ja tylko takie lubię. Pisałem już tutaj o tym, że akcja będzie głównie na Kresach dawnej Rzeczypospolitej, ale nie tylko przy czym chcę znów pokazać w drugim planie ciekawe postacie historyczne, zupełnie lub prawie zapomniane. Ożywię je i dam Państwu poznać.
Pierwszą z nich jest niezwykły poeta Bohdan Ihor Antonycz (1909-1937), obywatel Polski narodowości ukraińskiej. Żył na krawędzi dwu światów, ale ja sądzę nie tylko dwu. Tłumaczył z ukraińskiego na polski i wydawał ukraińskich poetów piszących u Sowietów (póki trwał NEP i Stalin nie przykręcił śruby). Ale nie tylko sam pisał poematy, które z ukraińskiego na polski tłumaczył wspaniale Tadeusz Hollender (1910-1943). Najsłynniejszym z nich jest "Pieśń drzew", baśniowy i niezwykły. Pisał także libretto opery. Antonycz nie doczekał wojny. Zmarł na komplikacje po zapaleniu płuc w lipcu 1937 roku i został pochowany we Lwowie.
Drugą postacią, która wystąpi na kartach mojej powieści będzie Sara Polina Gincburg czyli Zuzanna Ginczanka (1917-1944), wspaniała poetka polsko-żydowska. Dane jej było opublikować jeden wspaniały tomik poetycki "O centaurach" w 1936 roku. Nie wiem, dlaczego tego tomu nie ma w lekturach szkolnych na polskim rozszerzonym. Gdy przeczytałem niedawno pisząc już powieść ten tom, byłem wstrząśnięty, że osoba dziewiętnastoletnia mogła tak pisać, z taką składnią, taką wyobraźnią i widzieć szóstym zmysłem to, co miało dopiero nadejść. Używała oficjalnie polskiego imienia i nazwiska ponieważ pomagało jej to w początkach kariery poetyckiej. Proszę pamiętać, że Tuwim nie wychodził przez trzy lata z domu jak go szkalowano za "Skamandra", a antysemityzm był w Polsce przedwojennej powszechny jak sól. I proszę się nie oszukiwać. Była bardzo piękną kobietą, co wcale nie ułatwiało jej życia. Zginęła w Krakowie rozstrzelana przez Niemców w 1944.
Obie te postaci łączy Lwów, choć Ginczanka zawitała do niego obawiając się Niemców jesienią 1939 już w czasie okupacji sowieckiej. Antonycz już wtedy nie żył. Szkoda, że umarł tak młodo. Bo gdyby żył, potępiłby swoich za Wołyń. Nienawidził przemocy i brutalności.
Moja książka już jest na samym finiszu, a całość poczytacie Państwo jesienią. Drugi tom ukaże się wiosną 2026 i obejmie lata 1941-1944 i będzie straszliwy ze względu na wybuch wojny niemiecko-sowieckiej i sprawę wołyńską. W trzecim tomie jesienią 2026 zamknięcie serii i w nim nastąpi zamkniecie wszystkich wątków.
Oddaję głos Ginczance, która w "Centaurach" tak o sobie pisała:
Nie wiem, Panie,
co dobre,
co złe —
w osiemnaście wpatrzona lat —
zasłuchana, surowa i baczna
coraz hardziej
coraz mądrzej
nie wiem
wtorek, 13 maja 2025
#Recenzja: Jacek Bartosiak, Oczy szeroko otwarte. Polska strategia na czas wojny światowej, wyd. Literackie, Kraków 2025, ss.283
czwartek, 8 maja 2025
#mury Recenzja: David Frye, Mury, tłum. H. Pustuła- Lewicka, WAB Warszawa 2021
Nowa powieść ! #kresy #drugawojna #zdradzona
Nowa, powieść, 17 października tego roku. W "Zdradzonej" pokusiłem się znów o epicka powieść o II wojnie światowej rozpisaną na ...

-
Czytelniku, Myślę, że to dobra lektura na Wielkanoc. Książka Bernarda Hamiltona wpadła mi w ręce jesienią ubiegłego roku i znając...
-
Jacek Bartosiak jest polskim geostrategiem, współzałożycielem polskiego think-thanku "Strategy & Future" i można powiedzieć,...
-
Czytelniku cierpliwy tego bloga, Ochotę na tę książkę nabrałem, gdy tylko ją ujrzałem w księgarni. Wielkie tomisko autorstwa kolejnego bry...