Czytelniczko - Czytelniku, kimkolwiek jesteś
Film w reżyserii Edwarda Bergera na podstawie powieści Thomasa Harrisa wypada zrecenzować już dla samych aktorów Ralpha Fiennesa, który jest bardzo znanym aktorem od czasów "Listy Schindlera" czyli od 30 lat, Obok niego wystąpili Stanley Tucci, czy Isabella Rosselini. Film reklamowany jest jako thriller - i abstrahując od znaczenia tego słowa chciałbym zrecenzować go w trzech płaszczyznach.
Pod względem aktorskim jest więcej niż dobrze. Fiennes przekonująco oddaje ewolucję bohatera, od podporządkowanego i świadomego obrzydliwości biurokratycznej machiny Kościoła Katolickiego kardynała po świadomego gracza podejmującego grę o tron i wchodzącego w gąszcz intryg kardynałów. Pomagają mu w tym dobrze dobrani i świadomi swojego warsztatu aktorzy Stanley Tucci, czy dawno nieoglądany John Lithgow. I nie ma co dyskutować. Aktorsko wypada bardzo przekonująco, choć w centrum z racji scenariusza jest bohater grany przez Fiennesa, targany sprzecznościami, pokazujący ludzkie oblicze. Kardynał Lawrence jest przekonujący. Momentami tragiczny, przebiegły, ale wewnętrznie uczciwy.
Druga płaszczyzna to suspens. Tutaj też jest bardzo dobrze, może nawet więcej niż dobrze, choć suspens powinien prowadzić do tajemnicy. Suspens jest oparty na spojrzeniu, grze aktorskiej najwyższej próby, zawiązującym się spisku ukazując jakże ludzko, że po śmierci papieża zaczyna się brutalna walka o władzę. W tej walce nie może trupów, choć kiedyś przed trzystu laty niewątpliwie królowała trucizna. Dziś jest pomówienie, wyciąganie smrodów z życiorysów, podkopywanie wiarygodności. Jednym słowem zaplecze w jakim wybierany jest papież, głowa Kościoła katolickiego, do którego należy miliard ludzi, jest dalekie od mówienia "tak-tak" "nie-nie". To też jest przekonujące. Odważnie tez ukazana jest intryga "utopienia" kandydatury afrykańskiego kardynała.
Trzecia płaszczyzna interpretacyjna na najwyższym poziomie - tym metafizycznym, jednym słowem eklezjologicznym, filozoficznym, duchowym to jak film pokazuje rozumienie katolicyzmu przez świat anglo-amerykański. Bo spojrzenie Harrisa i reżysera jest oparte na postrzeganiu kościoła z perspektywy liberalnej i wolnościowej, która na gruncie katolicyzmu jest...fałszywa. I w tym wymiarze ten film ponosi porażkę. Konflikt wykreowany miedzy członkami konklawe - miedzy integrystycznym i liberalnym kościołem jest w gruncie rzeczy teatralny i nieprawdziwy. Trzecia płaszczyzna domaga się miejsca dla kobiet w kościele takie jakie mają mężczyźni i choć nie mam nic przeciwko kobietom-diakonom, uważam, że to jest interpretacja fałszywa. Kościół anglikański wcale nie jest bardziej żywy od kapłanów-kobiet niż kościół katolicki. Z perspektywy prawdy ekranu wybór papieża jako osoby trans jest może nośne medialnie, ale całkowicie nieprawdziwe. Taka osoba zostałaby zdemaskowana w seminarium bardzo szybko, a nawet gdyby była wyświęcona zostałaby zmuszona do rezygnacji. W recenzji filmu muszę ocenić prawdopodobieństwo "prawdy" ekranu do prawdy realności. I pod tym względem "Konklawe" ponosi porażkę.
Czym jest zatem ten film? To bajka anglo-saskiego liberalnego świata o katolicyzmie, jakimi oni chcieliby go widzieć. To wyraz być może tęsknoty tego świata do rzeczywistości "długiego trwania" proszę wybaczyć, że używam terminu Fernanda Braudela, ale kościół katolicki taki jest - to "długie trwanie" poprzez stulecia i pożogi, co dla wierzących jest dowodem prawdziwości tego kościoła, a dla niewierzących ciekawym faktem społecznym. Pod względem warsztatowym pierwszorzędny thriller polityczny. Ale wymowa jest słaba, nieprzekonująca. Świat liberalny, choć bardzo chce, nie może zrozumieć katolicyzmu. Dla świata liberalnego katolicyzm i jego rzymskie długie trwanie jest kantowską rzeczą w sobie, której choćby bardzo chciał, przeniknąć nie go może.